Perskie Oko Dubaju
Wojtkowi T.
— Czy wiesz mój drogi, że był w moim życiu moment w którym myślałem, że nigdy cię nie zobaczę?
Tymi słowami dziadek rozpoczął opowieść o zdarzeniu podczas rejsu, w Zatoce Perskiej na pokładzie stutysięcznika — rorowca do portu w Dubaju.
Takie rozmowy z wnukiem zdarzały się często. Emerytowany dziadek siadał przy maszynie zapisując wspomnienia. Opisywał czasy swojej młodości, potem dojrzałego życia, które obfitowało w niesamowicie ciekawe momenty.
— Zapamiętałem ten dzień bardzo dokładnie. Opowiem ci o nim jeśli chcesz?
Wnuczek który zawsze interesował się dalekimi podróżami, wstrzymał oddech czekając co nastąpi dalej. Dziadek jako Chief maszynowni na wielu statkach, opłynął przez ostatnie czterdziestu kilka lat prawie wszystkie morza i oceany świata. Kilkakrotnie pokonał burzliwy przylądek Horn, cumował pod różnymi banderami w portach Europy, Australii, Ameryki Północnej i Południowej, Azji i Oceanii.
Był dla wnuka idolem, herosem morskich zdarzeń, które były jednocześnie możliwością pochwalenia się przed kolegami rodzinnym bohaterem, oraz podstawą do pilnej nauki. Dlatego wzorowo zdawał egzaminy studiując już drugi rok w Akademii Morskiej w Gdyni, aby w przyszłości zostać kapitanem Żeglugi Wielkiej.
Dziadek wprawdzie wolałby, aby jego rodzinny ulubieniec był tak jak on mechanikiem, ale ten marzył o dowodzeniu i dotknięciu własną dłonią wszystkich dostępnych dla statków zakątków ziemi.
— Siedziałem w swoim „office” sprawdzając komputerowy zapis pracy silników po ostatnim przeglądzie, — opowiadał dziadek — kiedy głos z intercomu wezwał mnie do natychmiastowego zejścia do siłowni.
— Co za cholera — pomyślałem wówczas — kontynuował swoją opowieść — nic takiego co mogłoby być niepokojące do tej pory się nie zdarzyło.
Lekko zaniepokojony zbiegłem z górnego pokładu do pomieszczenia silników potężnego rorowca bandery Arabii Saudyjskiej, gdzie zatrudniono mnie jako fachowca, protegowanego przez poprzedniego armatora, przyjaciela obecnego właściciela statku pamiętam jego, nazwisko …Achmed Kerem.
— To prawie tak samo jak jeden z bohaterów tureckiego serialu o Szeherezadzie, który ogląda babcia w telewizji — wtrącił wnuczek.
— Być może. Wiesz, że mnie nie interesują takie romantyczno-sensacyjne bzdety — roześmiał się rozbawiony tą uwagą senior rodu.
— Przepraszam, że Ci przerwałem. Zamieniam się w słuch.
— Tylko nie zniknij mi z wizji- roześmiał się w odpowiedzi na takie dictum dziadek.
— No Wiesz, to tylko tak się mówi. Wcale nie chcę się zdematerializować.
— W porządku. To słuchaj dalej.
Wpadam więc do maszyny i widzę przerażone miny mojego zastępcy i trzeciego mechanika. Bo muszę Ci powiedzieć, że na takim olbrzymie, załoga mimo pełnej komputeryzacji sterowania musi mieć bezpośredni nadzór przy maszynie, pracować na zmiany i liczyć co najmniej kilka osób w każdym dziale. Poza tym powinieneś wiedzieć, że na takich statkach pracują marynarze z różnych krajów i nie zawsze, mimo mojej dobrej znajomości angielskiego łatwo się z nimi porozumieć.
— Wiem, wiem, bo tata mojego kolegi też jest marynarzem, a pływa u norweskiego armatora i on, znaczy ten mój koleś, mówił mi, że angielski musisz znać na blachę. Inaczej się nie da i nigdy nie zamustrowano by cię na pokład obcej bandery.
No i rzecz jasna obeznany z komputerem-dodał
— Dlatego dziwi mnie że wspomnienia piszesz po staroświecku na maszynie.
Nie zwracając uwagi na wypowiedź wnuka, senior kontynuował swoją myśl.
— Cieszy mnie a jednocześnie smuci, że interesuje cię
morska przygoda. To trudny i niebezpieczny kawałek chleba. I te trudne do wytrzymania wielomiesięczne rozłąki z rodziną i tęsknota za Polską…
W tym momencie zamilkł. W jego oczach pojawiła się mgiełka łez, ale opanował się szybko snując dalej swoje opowiadanie.
Na twarzach mechaników, widać było przerażenie. Mimo kolorowej skóry, bo byli to Hindusi, barwa szarości i pot spływający z czoła świadczyła że stało się coś poważnego. Muszę przyznać, że w pierwszej chwili nie dostrzegłem niczego niepokojącego. Mój zastępca pokazał mi ręką kierunek niższego pokładu.
— Woda wdarła się do maszynowni. Toniemy- krzyknął. Szefie zrób coś.
Kiedy spojrzałem we wskazanym przez Hindusa kierunku, również na chwilę zamarłem. Jak to się popularnie mówi, „zamieniłem się w słup soli”, jak żona legendarnego Lota. Stres był olbrzymi. Przez moment wydawało mi się, że serce przestało pracować a włosy na głowie zesztywniały w przysłowiowego jeża. Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, że z ciemnego blondyna stałem się nagle srebrnym facetem. Zauważyłem to dopiero w porcie w Dubaju.
— Ale po kolei. Wziąłem kilka głębokich oddechów i zadałem sobie pytanie… co robić?. Ale aby wiedzieć co robić, trzeba poznać przyczynę awarii. Przecież to nie wojna. To nie mogła być torpeda czy bomba. Wybuchu nie było. Statek płynął spokojnie, nie odczułem żadnego wstrząsu.
Może to głupie co przyszło mi do głowy teraz, kiedy ci to opowiadam. Wtedy nie skojarzyłem sobie tego. Otóż, w mrocznych dla mnie czasach PRL, które ty znasz tylko z moich opowieści, na uczelni wtłaczano nam różne „prawdy” o twórcach systemu komunistycznego. To dziwne, ale skojarzyłem sobie, że jako nieco starszy od ciebie student na zajęciach z historii bolszewickiej partii komunistycznej, a były one obowiązkowe, niestety, musiałem zapoznać się z pracą Lenina.
— Chyba słyszałeś o nim, co?
I nie czekając na reakcję wnuczka dokończył… tytuł tego „dziełka” brzmiał właśnie: „Co robić”.
Wtedy, na statku, to pytanie było najważniejsze w moim zawodowym życiu.
Co zrobić… co robić, powtarzałem w myślach, aby statek z całą
załogą i ładunkiem wartym setki milionów dolarów nie poszedł na dno. Aby nie zatonął.
Zafascynowany wnuczek milczał z szeroko rozwartymi źrenicami wpatrzony w lekko zmrużone oczy dziadka.
Hindus, ten który był w maszynowni przede mną, w krótkich, przerywanych pośpiesznym oddechem zdaniach wyjaśniał…
Marynarze mieli zadanie wyczyścić główny filtr oczyszczający wodę morską chłodzącą główny silnik. Jest to dość prosta czynność. wymontowali go, zanieśli na górę i zapomnieli, a może nie byli świadomi, aby zamknąć metalową pokrywę łączącą przewód który doprowadzał wodę do filtra. A ma on przekrój 80/180cm. Czyli jest to obrazowo mówiąc „gruba rura”. Tym przewodem tony wody wdzierały się do maszynowni. Jej poziom przewyższał już wysokość metra a ciężką metalową pokrywę mimo próby jej zamknięcia nie byłem w stanie przykręcić. Ciśnienie prącej wody było zbyt duże. Cały przemoczony i zestresowany dałem przez intercom znać kapitanowi, że sytuacja jest tragiczna, że prawdopodobnie nie damy rady zatamować przecieku, statek nabierze wody, silniki staną i grozi nam zatonięcie.
Przez krótki czas dziadek i wnuczek milczeli. Zdawało się, że było słychać bicie przyśpieszonego rytmu serca oraz szelest powietrza nabieranego i wypuszczanego z płuc obu mężczyzn.
— Dziadku, może zrobię ci kawę, ale musisz mi opowiedzieć dalej co się działo, bo przecież wróciłeś, i jest to najważniejsze.
— O.K. Masz rację. Chwilę odsapnę i wracamy do tego feralnego dnia.
Statek nazywał, „SAUDI HOFUF”. Jego kapitan po zejściu na dół i ocenie sytuacji zarządził ewakuację załogi. Marynarze opuścili pokład i wsiedli na łodzie ratunkowe. Na mostku został kapitan,
Anglik, ja -Polak, i elektryk -Włoch. Postanowiliśmy walczyć o przetrwanie, czyli jak to mówimy w żargonie marynarskim „żywotność statku”, możliwie do końca.
— A czy po sygnale SOS, ktoś usiłował wam pomóc? – zapytał student?
— Oczywiście. Opowiem, ale po kolei. Wszystkiego od razu nie da się zrelacjonować. Musisz być cierpliwy. Chcesz być kapitanem, to wiedz, że to jedna z podstawowych cech dowodzącego.
Na tym akwenie dużą flotę wojenną posiadają Amerykanie. Wiesz, to strategiczny region. Ropa naftowa to ważne zaopatrzenie energetyczne. Mocarstwa chcą kontrolować wszystko i wszystkich. Taka to niestety, wada rządzących tym światem.
Wkrótce po wysłaniu w eter sygnału SOS pojawił się samolot zwiadowczy. Kilkadziesiąt minut później dwa amerykańskie okręty wojenne. Nie pamiętam jakiego typu, ale chyba był to krążownik rakietowy i niszczyciel. Podziwiałem sprawność ich działania. To było coś, co też zapamiętałem i co powinno być walorem każdej armii.
Wyobraź sobie, że oni mieli sprzęt, aby błyskawicznie wyciąć dziurę w kadłubie i zamontować dwie pompy, wybierające wodę z zalanej siłowni. Nota bene jedną z pomp zostawili w środku, kiedy zorientowali się, że nie uda im się jej wypompować i byłoby niebezpiecznie próbować ją wyciągnąć. Ale walczyli o uratowanie nas z ogromną determinacją.
Tymczasem rorowiec powoli przechylał się na lewą burtę. Woda poprzez pootwierane włazy zęzowe zalewała również pomieszczenia ro-ro. Nie będę ci tłumaczył zawiłości technicznych następnego błędu załogi, bo to odkryłem dopiero w porcie, po wielomiesięcznych rozważaniach z jakiego powodu woda dostała się do ładowni. powodując przechył statku.
— Czyli jak w większości przypadków awarii błąd człowieka jest przyczyną katastrof? Wtrącił wnuczek.
— Tak. Niestety masz rację. Nieprzestrzeganie podstawowych
czynności, sławne powiedzenie, że „jakoś to będzie” i że „prowizorki są najtrwalsze”, w następstwie powodują tragiczne skutki.
— Czytałem doniesienie, nie pamiętam gdzie, że błąd był powodem zatonięcia na Bałtyku naszego Heweliusza- wtrącił student.
— Być może, być może, tego nie wiem, choć na Heweliuszu też pływałem, ale wówczas miałem szczęście, bo błąd podczas wyładowania w porcie spowodował tylko przechył i straty w załadunku. Ale to temat na inną opowieść. Wracam do wydarzenia w Zatoce Perskiej.
Amerykanie, mimo swego profesjonalizmu nie dali rady. Stocznia, która budowała rorowiec dała znać, że przechył dopiero po przekroczeniu 11 stopni może spowodować nagłe zatonięcie. Zatem z duszą na ramieniu obserwowaliśmy powolne pochylanie burty czekając na ekipy ratunkowe z Dubaju.
Wreszcie przybyli. Trwało to kilkanaście godzin. Był to holownik pełnomorski ze sprawną załogą i specjalistycznym sprzętem. Nurkowie dotarli do zalanej maszynowni aby zamontować pompy, a inna grupa zaślepiła wlot wody morskiej chłodzącej silnik. Ten znajdował się kilka metrów pod lustrem wody. Wtedy już wiedzieliśmy, że statek i my będziemy uratowani. Wzięto nas na hol i po kilku dniach dopłynęliśmy do portu w Dubaju.
Fakt ten miał zarówno ujemne jak i dodatnie strony, jak na ogół kończy się każde zdarzenie.
— Wiem wiem „ plusy dodatnie i plusy ujemne” roześmiał się cytatem klasyka ex prezydenta wnuczek.
Ujemne, to fakt wielomiesięcznego tłumaczenia przed Izbą Morską w Londynie, próba wyjaśnienia awarii która spowodowała wielomilionowe straty armatora. Choć to nie całkowita prawda.
— Właśnie. Od czego są firmy ubezpieczeniowe – wszedł w temat przyszły kapitan żeglugi wielkiej.
— Otóż to. Będziesz rozsądnym i realistycznie myślącym kapitanem – powiedział dumny z wnuka dziadek.
— A dodatnie strony? Młody człowiek nie dawał za wygraną.
Dziadek uśmiechnął się tajemniczo, a potem powoli cedząc słowa stwierdził.
— Cóż. Babcia by nie była wyrozumiała gdybym wszystkie sceny z super nowoczesnego Dubaju wyznał szczerze.
Wielomiesięczny pobyt i obowiązkowa obserwacja remontu, liczenie strat, oraz wolne weekendy w rosyjskich restauracjach czy szkockich nocnych klubach były słodkim dopełnieniem gorzkiego błędu drugiego mechanika.
— No i… kelnerka Tania! Śliczna Rosjanka… choć nie była wcale taka… tania stanowiła perełkę w tej opowieści. I dziadek z pełną fantazją puścił do wnuka „Perskie oko”.
Jantar na Mierzei Wiślanej. Dom Medyk Marzec 2016 r.
„Notatnik Głupiego Palanta”
(Wojsko Seks Medycyna)- powieść. Wydawnictwo Finna-2007. 360 stron. 30 kolorowych zdjęć. 3000 egz. Fragmenty…
…Wały spienionej wody atakują zaciekle. Odrzucone stalową ścianą burty, przecinane dziobem cofają się, aby zabrane z warstwą wzburzonego morza wrócić i powalczyć o swoje prawa do wyjątkowości, do bezwzględnego panowania, że tylko one się liczą. Człowiek staje się wówczas mały. W skorupce zbudowanego przez siebie okrętu słuchasz każdego skinienia Neptuna. Jesteś niezwykle układny, grzeczny, posłuszny. Prosisz o akt łaski, o darowanie wszelkich bezeceństw, szargania czystości wody olejem, ropą naftową, odpadami ludzkiej cywilizacji, która w XX wieku rozpętała i skumulowała energię zdolną do zniszczenia dorobku wszystkich pokoleń.
Szyba bulaju zalewana jest kroplami wody z rozbrykanych wiatrem fal. Pryska na pokład, dostaje się do kajuty, moczy okulary. Zanim dotrze ponowne uderzenie, podziwiasz kształt, kolor, ruch przelewającego się morza. Fotel, na którym siedzisz, wędruje zgodnie z przechyłami okrętu. Ściany burt trzeszczą przeraźliwie stękając z wysiłku, opierając się sile uderzeń. W głowie huczy. Czujesz to tak, jakby ciężar opadającej rtęci barometru uciskał mózg, dostawał się do żył lub blokował nerwowe zakończenia w skórze. Ciągłe zmiany pozycji, brak stałego oparcia nóg, nagłe skoki w górę, potem opadanie, jakby w zwolnionym filmie i w tej samej sekundzie inna fala odrzuca cię w bok.
Wszystko powtarza się cyklicznie, choć w różnej kolejności z różną gwałtownością. Cały ten konglomerat doznań spada na twoje biedne ciało. Walczysz ze swoją słabością, ze strachem przed żywiołem, z nudnościami i wyobraźnią przenoszącą cię do zimnej wzburzonej wody. Dusisz się zaczerpniętym haustem powietrza zwielokrotnionym gwizdaniem wiatru, stukotem silników, terkotaniem wentylatorów. Potrafisz walczyć, potrafisz dokonać wiele, aby pokonać wszelkie przeciwności, bo jesteś przekonany o swojej wyjątkowości, do prawa władania na ziemi, wykorzystując siły natury do swoich jakże często niechwalebnych celów.
W takiej sytuacji ukazuje mi się Elżbieta. Wyłania się nagle z fal, wyskakuje jak syrena i śmiejąc się krystalicznym czystym głosem, pyta:
- Się masz palancie?
…Imiona w morzu maja różne znaczenia. Tradycją stało się nadawanie imion kobiet szalejącym huraganom, na których wspomnienie drżą serca najtwardszych kapitanów żeglugi.
A jak jest na okręcie wojennym? Oto parę przykładów:
JOLKA — to najbardziej przydatna dziewczyna w przypadkach awarii. Taka to bierze na raz czterech, a jak trzeba to i sześciu. Jolka to mała ratownicza łódź na okręcie.
ANNA — jest cnotliwa. Na wszystkie pytania odpowiada krótko: NIE! Ale wytrawny marynarz znajduje na to praktyczny, lingwistyczny sposób:
- Będziesz krzyczała jak będę Cię brał? I po ptakach.
ZOSIA — jest perwersyjna, kapryśna i wymagająca. W języku kodowym oznacza: Moje maszyny pracują wstecz!
AGATA — Trzymaj ode mnie dystans! Mogę być niebezpieczna! Mówią o niej: chłodna, odpychająca, nie warto się do niej zabierać, choć podobno wyjątki się zdarzają.
IZA — Tej nie lubią. Jak taka „kurwa” wpadnie to wywraca okręt do góry nogami. Iza oznacza alarm bojowy. Najbardziej groźna jest w porcie. Na pokaz dla sztabów, inspekcji i innych kontroli. Alarmy w morzu to przyjemność. Przez te portowe pokazówki” IZA” to zołza.
Są jeszcze EWA, KLEOPATRA, OLA. W międzynarodowym języku flag kodowych ich znajomość przez marynarzy to podstawowa sprawa we wszystkich flotach świata.
…Mewy na pełnym morzu są bardziej majestatyczne, mniej krzykliwe. Nie kłócą się, tak jak w pobliżu lądu walcząc o kawałek chleba rzucony na molo w Juracie. Spokojnie krążą wokół okrętu, rzadko machają skrzydłami a wiatr unosi je jak latawce. Kiedy siądą na wodzie, kołyszą się miarowo, na spokojnej szaro-dymnego koloru fali. Obserwują, kiedy pomocnik kucharza wyrzuca nie zjedzone resztki obiadu za burtę. Ale nawet wówczas nie podrywają się natychmiast do lotu, nie komentują krzykliwym jazgotem faktu łatwego pożywienia, nie tłuką skrzydłami o wodę. W odpowiednio bezpiecznej odległości od okrętu czekają, aż pokarm dopłynie do stada. Wówczas pojedynczo, po dwie, najwyżej trzy, na chłodno, bez nerwowości wyławiają go dziobiąc mocno, podrywając się w powietrze do pozycji atakującego jastrzębia.
Czyżby agresywność, nerwowość, irytacja, związane były z lądem? Z człowiekiem?
Jest ich tu znacznie mniej. Grupa wybiera sobie statek wokół którego krąży. Przed wieczorem zbierają się w sejmik, jeśli zapowiadają w prognozach silniejszy wiatr, a czasem jak na morskich wczasach wylegają się spokojnie na wodzie oczekując na wyrzucenie pokarmu po kolacji. Jest daleko od lądu, więc w stadzie mogą być tylko osobniki silne, odważne, samodzielne, potrafiące zachować dystans do ludzkich, im obcych spraw.
A może jest to obrona przed cywilizacją, wciskającą się wszędzie, nawet tu, smrodem spalin i wyciekiem oleju, bezczelnie szargającą czystość morskiej wody Bałtyku.
…Bóg stworzył świat w ciągu dni sześciu a w siódmym dniu odpoczywał.
Zasady tej w życiu okrętowym się nie przestrzega. Tu często nie wiadomo jaki jest dzień tygodnia, z trudem odróżnia się czy to siódma rano czy dziewiętnasta wieczorem. O tej porze jednakowa szarówka. Marynarze orientują się w godzinach po ogłoszeniach z głośnika z informacjami która wachta wstępuje, która przygotowuje się do nad wachty i pod wachty.
Morze nadal rozkołysane. Miarowo, majestatyczni, czule. Pod stopami czujemy kołyszący się pokład. Słońce jaskrawo oświetla chmury, jakieś dzisiaj cienkie, porozrzucane po błękicie, podobne do rozbabranych klusek rzuconych na wodę przez kucharza.
- Koniec dryfowania — oznajmia dowódca — pół do przodu!
Najpierw wolno, potem na pół gwizdka, potem coraz szybciej rozpoczynamy wędrówkę przeciw falom. Dziób rozcina je bez trudu zanurzając stal w delikatna miękkość wody. Na skrzywieniach kadłuba rozprasza kawał morza w fontannę słonawego tumanu, w białawy rozrzut kropel, w zawirowanie wiatru. Odrzucane fale lgną z powrotem do burty, opływają dno okrętu, by za rufą połączyć się w ginący na horyzoncie kilwater.
…— Panie podchorąży — proszę na chwilę do mojego gabinetu.
Tak zwrócił się do mnie dowódca batalionu, major, o wyglądzie inteligenta, o którym wiedzieliśmy, że niezbyt był zainteresowany sprawami gotowości bojowej pułku, bo wrócił z podróży dyplomatycznej z Korei pod auspicjami ONZ i na krótko rzucony został na etat do jednostki bojowej. Oglądałem właśnie znaczki pocztowe, które pokazywał nam, studentom po powrocie z Dalekiego Wschodu. Zbiór prezentowano w oszklonych gablotach w sali tradycji jednostki i był jedną z nielicznych atrakcji dla studentów odbywających staż podyplomowy w obozie wojskowym w Kołobrzegu.
- To moje prywatne zbiory, ale chciałem je pokazać publicznie tutaj, jako że kończę
służbę w pułku. Zauważyłem, że pan podchorąży zainteresował się nimi rozpoczął rozmowę.
- Fascynuje mnie Daleki Wschód, szczególnie Chiny. Chciałbym się tam kiedyś
znaleźć — odpowiedziałem.
- Cóż. Wspaniałe ambicje. W pana zawodzie to możliwe.
Zwróciłem uwagę, że mówił mi na „pan” nie jak reszta pułkowej kadry na „wy” podchorąży.
- Trzeba mocno chcieć no i uczyć się języków — kontynuował major — zna pan
jakiś, poza polskim i rosyjskim oczywiście?
Milczałem przez moment zastanawiając się, co odpowiedzieć, bo moja znajomość francuskiego była praktycznie żadna, a na studiach chodziłem na lektorat łaciny. Major roześmiał się.
- Nie musi pan mówić – rozumiem. Niestety większość studentów zna tylko rosyjski i to słabo. To bardzo ważne dla przyszłości – kontynuował — Przekona się pan. Teraz nie ma okazji, ani potrzeby. Jesteśmy zamknięci dla świata zachodniego, ale to się może zmienić. Proszę o tym pamiętać.
Było mi głupio. Wiedziałem, że facet ma rację, ale zarówno w szkole średniej, jak i na studiach, prawi nikt z nauczycieli akademickich nie zwracał na to uwagi. Ba, nawet próba uczenia się prywatnie była podejrzana i tylko nieliczni, których rodzice byli świadomi wagi tej umiejętności lub znali je sami, wymagali od dzieci posługiwania się angielskim czy francuskim.
- Tak jest obywatelu majorze — wyrwało mi się — ale tak się złożyło, że nie
miałem możliwości. Poza tym w praktyce na niewiele może się to przydać — dodałem.
Major popatrzył uważnie, mruknął coś niezrozumiale, wyraźnie zawiedziony moja reakcją.
- Cóż, to dziękuję. Ale niech pan przemyśli to, to mówiłem, może zmieni pan
pogląd. A jak pan będzie w Warszawie proszę mnie odwiedzić. Oto moja wizytówka.
- Tak jest — odpowiedziałem jak otumaniony kapral podchorąży i pełen
kompleksów prowincjusz, któremu udało się studiować na ekskluzywnej uczelni Akademii Medycznej w Gdańsku.
…Na korytarzu wyjąłem z kieszeni podarowana wizytówkę. „Dyplomowany major Ludowego Wojska Polskiego — RYSZARD KUKLIŃSKI — przeczytałem.
…Po latach na marginesie pamiętnika wpisałem czerwonym atramentem: „Cóż za niesamowity chichot historii” W czterdzieści lat później, pułkownik Ryszard Kukliński, uznany został, za bohatera narodowego, pierwszego żołnierza Polski w NATO.
…W monotonii życia okrętowego podczas długiego rejsu ważną rolę odgrywa magiczny kwadrat: Praca — Kibel — Mesa — Koja ( w skrócie PKMK).
Takie skojarzenia i myśli przychodzą do głowy, kiedy po całodzienny trudzie usiłujesz zasnąć na kojce, albo rano po przebudzeniu, kiedy stwierdzasz, że dziewczyna „ przebrana za Świętego Mikołaja” to były tylko senne marzenia, wyobrażenie, iluzja.
Wychodzę na pokład. Chmury na niskim pułapie wyglądają jak brudne firanki w oknach na zadymionym Śląsku. Zauważam, ze marynarze po kilku dniach wspólnego rejsu wymyślają dla siebie nazwy — pseudonimy, które praktycznie pozostają do końca służby. Kucharza najczęściej nazywa się mało oryginalnie z angielska „KUK”. Inne przezwiska pochodzą często od nazwy regionu, z którego żołnierze przybyli do służby. Są więc krzyżaki, pyrlandczycy, antki, krawaciarze, scyzoryki, cebularze, paprykarze, hanysy i górale. Nie wszystkie nazwy kojarzę z regionami.
Nie myślę o tym długo, bo zaczynam odczuwać nudności. Wieje siódemka, a to już nie przelewki. Z łagodnych jeszcze wczoraj wodnych pagórków zaczyna się formować falowy krajobraz górski. Tu gdzie przed momentem wydawało się leży białawy śnieg, spada w dół lawina ciemnej wody.
- Tak się woda wzbogaca w tlen — wyjaśnia mechanik.
Fragmenty książki p.t. PRZEZ BAŁTYK PO REKORD ŚWIATA” — Wyd. Poligraf — Gdynia 1995. Stron 114. Nakład 3000 egz.
…Zbychu — mówi do mnie Jan w towarzystwie Zdzicha. Postanowiliśmy naciągnąć cię na wykład o sprawach maratonów morskich. Zdzich wspominał, że kiedyś, gdy on był zawodnikiem, bardzo męczyliście ich badaniami.
O tam. Nie przesadzaj — to tylko, podpucha…
- Naprawdę nas to interesuje a ludzi też. Pamiętasz na plaży w Kołobrzegu
wypytywali cię ludzie o różne sprawy zdrowotne zawodniczek?
- W istocie tak było, ale czy to nie będzie nudne?
- Nas to bardzo interesuje a szczególnie Zdzicha, który przecież brał
udział w maratonach jako zawodnik, i jak mi opowiadał bardzo ich męczyliście badaniami przed i po zawodach.
- Ale co się nie robi dla dobra nauki — wtrącił Jan.
- No dobrze. Zgodziłem się. Ale jak zacznie was nudzić to przerwijcie brutalnie.
- No, nie brutalnie. Damy ci kielicha whisky. Dziś wolny dzień może jutro
wystartujemy, to wolno — dokończył „molestowanie” Zdzich.
— No dobra. Częściowe wyniki badań opublikowałem razem z kolegami w „Przeglądzie Morskim” — To pismo wydawane przez Marynarkę Wojenną. Miedzy innymi są też omawiane sprawy medycyny morskiej. Środowisko wody morskiej, w której wyczyn się odbywa automatycznie determinuje jego odmienność i specyfikę. Różnica wysiłku sportowego pływaka od innych dyscyplin sportu wyczynowego, wynika przede wszystkim z uniwersalnego prawa Archimedesa. Pamiętacie…Jak sądzę?.. Ciało zanurzone w cieczy… itd.
- Ciało zanurzone w ciało… zanucił Zdzich, ale przerwał pod wpływem karcącego wzroku Jana.
- Druga sprawa to pozycja pozioma ciała no i inne rzeczy związane z zanurzeniem w wodzie, to znaczy praca mięśni oddechowych i utrata ciepła. Jak wiecie w basenie z reguły jest to temperatura 22-24 stopnie Celsiusza. W morzu takim jak Bałtyk startujemy przy 17-no czasem 18 stopniach a w kanale La Manche na pewnych odcinkach bywa i 14 stopni.
- wyrwało się Janowi — od samego słuchania dostaję dreszczy.
W środowisku naturalnym wydech jest aktem biernym, w wodzie wdech i wydech są aktami czynnymi wymagającymi pracy mięśni oddechowych. W wodzie człowiek traci ciepło 25 razy szybciej niż na powietrzu. Szczególnie, jeśli temperatura wody jest poniżej 20 stopni. Działa ona podobnie do chłodnicy w samochodzie. A jak wiecie człowiek, aby żyć musi utrzymywać temperaturę w granicach najlepiej 35-37 stopni. W naszych badaniach po pokonaniu maratonów mierzyliśmy temperaturę w różnych punktach skóry oraz… no gdzie? Pamiętasz Zdzichu?
— Jasne. Roześmiał się. Jakby to ładnie powiedzieć…no w kiszce stolcowej. W odbycie — dodał po chwili. Ale wiesz, ja miałem chwile słabości. Pod koniec maratonu z Helu do Pucka zachciało mi się zwyczajnie sikać. I nie mogłem oddać moczu. Wiesz jakie to okropne uczucie, a nawet ból. Ale jak mi z…łodzi podano herbatę z dodatkiem koniaku to wszystko puściło.
- Ty świntuchu — roześmiałem się. Czyli zanieczyściłeś Bałtyk!
- Nie odpowiedział Zdzich i dodał z szelmowską miną…Zatokę Pucką.
…Jest godzina 13.00, 16 sierpnia 1994 roku. Port rybacki w Kołobrzegu, pokład KOŁ-172. Zawodniczki zgromadzone na rufie, organizatorzy stłoczeni w sterówce czekają z napięciem na prognozę pogody dla rybaków.
- Od niej wszystko zależy — mruczy pod nosem Teofil, mąż Teresy Zarzeczańskiej, pierwszej Polki która pokonała wpław Kanał La Manche
- Wszystkie stacje: niemieckie, duńskie, polskie i legendarny pan Gerard
( przewidujący pogodę podobno lepiej od satelitarnych mapek meteorologicznych) twierdzą, że mamy wyż i 24 godziny spokoju — mówi Zbigniew Wojtan płk rez. były pilot, organizator życia sportowego i kierownik plaży w Kołobrzegu.
— Ale co tam mapka — denerwuje się Teofil. Widzimy, co się dzieje, popatrzcie na drzewa…
Istotnie wysokie topole i wierzby otaczające port uginają się pod wschodnio — północnym wiatrem, momentami nabierają powietrza do liścianych żagli i na kształt latawców chcą polecieć w niebo.
- Tu na burcie spokojnie, gdyż jesteśmy w ukryciu — mówi Teresa — ale moje
dziewczyny będą musiały walczyć przeciw falom, które są akurat z przeciwnej strony. Gdybyśmy startowali z Bornholmu to co innego.
- Ale prognoza mówi, że wiatr zmieni kierunek i za kilka godzin będzie z
południowego zachodu a więc w plecy — upiera się Zbigniew.
- Poczekajmy, co powie Szczecin — uspokaja wszystkich szyper Antoni Dojlidko,
Którego załoga od trzech dni zamiast łowić ryby trwa na posterunku czekając na rozpoczęcie m.in. przez niego sponsorowanej imprezy. Mówiłem już w sobotę, ze najwcześniej wyruszymy dziś rano.
- Jeśli nie wyruszymy teraz cedzi przez zęby Zbigniew — to nie wyruszymy wcale.
Nie mamy się co oszukiwać. Ani sponsorzy, ani organizatorzy nie mogą bez końca czekać na decyzję!
Wszyscy wokół zamilkli. Zabrzmiało to jak szantaż. A może pomyśleli sobie sympatyczni gospodarze. Niech wreszcie coś zrobią…
- Rybka albo pipka — rzucił, wychylający się z maszynowni Stanisław Sz., mechanik, od godzin rannych poprawiający sobie humor „żywcem”.
…Tu radio Szczecin — pada wreszcie z głośnika. Podajemy prognozę dla rybaków.
„ Rozległy wyż idący z południowego zachodu powoli przemieszcza się na północy wschód obejmując Zalew Szczeciński i Zachodni Bałtyk. Ciśnienie rośnie. Wiatr zmniejsza się i zmienia kierunek ze wschodniego na południowo zachodni. Stan Zatoki Pomorskiej 2, morza 3, z tendencją spadkową. Na najbliższe 12 godzin większych zmian nie przewiduje się.
- A nie mówiłem — triumfuje Zbigniew.
- Spokojnie, spokojnie, z rezerwą odnosi się do tej wiadomości Teofil.
- Panie kapitanie…Zwraca się do szypra — niech pan porozmawia z którym
z kutrów, które łowią około 17 mil od Kołobrzegu!
- Szyper nastawia radiostację.
- Halo Edek, Edek — zgłoś się — Tu Antek KOŁ — 172
- Cześć Antek — pada w odpowiedzi — Co chciałeś?
- Podaj pogodę w rejonie połowów — powtarzam…
- Słyszę cię dobrze. U mnie jakby siadało. Słońce wysoko, a grzywacze znikają.
Jeszcze od czasu do czasu trochę bujnie, ale to drobny pryszcz. Ważne że ryba idzie! Sieci prawie pełne. A co z tobą? Nie łowisz? Stara cię nie puszcza czy co? Odbiór.
- Właśnie wychodzę — mówi Antoni — czekałem na wieści od ciebie. Wiesz, że nie lubię kołysania bez ryby i…kobiety na pokładzie.
- Nuuu to ja wim — nieco rubasznie odpowiada Edek. Pozdrów przy okazji swoją „białkę”. I niech przygotuje dobrego śledzia i tych ogórków, co lubię i…ma się rozumieć dużo przepysznej wódeczki! Bez odbioru.
- Głębokie westchnienie i sekundy wyczekiwania.
- Startujemy — decyduje Teofil.
Wiersze z tomiku „PUSTYNNE PIASKI” Wydawnictwo MON — 1982 rok.
Nakład 2500+250 egz. 87 stron. Opracowanie graficzne: Michał Bernaciak
CHODZIŁ CHRYSTUS
Chodził Chrystus kamiennym bezdrożem
Chodził polem, ścieżkami wśród głaz
Chodził ciesząc się rosnącym zbożem
Pokój głosząc dla ludzi i płazów.
Oto góra. Tam, legenda głosi
Kain zabił swego brata Abla
W dole miasto wież palcami prosi
Forum zwołaj bo to sprawa nagła.
Krzyżem grożąc pożodze wojennej,
Schodził Chrystus po stoku cedrowym,
Aż na drodze przy skale wapiennej
Skończył żywot — na polu minowym.
Wzgórza Golan — Listopad 1976 r
Uwaga: W wydaniu książkowym Redaktor nie zgodził się na druk drugiej zwrotki twierdząc, że nie wypada w wydawnictwie wojskowym wspominać o Kainie i Ablu. Wiersz był popularny w środowiskach polonijnych w Anglii, gdzie recytował go jeden z aktorów wrocławskich. Cóż. Signum tempori.
ODWIECZNY TRAKT
Śnili o nim bohaterowie epok
Pieściła tęsknota wyobraźni
Władzy i bólu wydm
Karawanom nie skracano drogi
Szły od i do Morza Śródziemnego
Z okrzykami poganiaczy
Ostrymi jak nóż chirurga.
Ich przeznaczenie to osiągnąć brzeg.
Plażę zaznaczyć racicami zwierząt
Kraby podeptać nieuważne
Zabrać jantar do aleksandryjskiego portu
Dla kupców indyjskich, a do Chin wysłać
Po herbatę i jedwab.
Droga wiodła przez Rzym, Alpy, Wiedeń
Na północ, a może i Konstantynopol
I Dzikie Pola za Czarnym Morzem
Rozpostarte…do POLSKI.
Wiersze z tomiku „HELSKIE PORY ROKU” Wydawnictwo: Krajowa Agencja Wydawnicza — Gdańsk 1987 rok. Nakład 1000+ 350 egz. 205 stron. Ilustracje i projekt okładki Piotr Bednarczuk.
PÓŁWYSEP HELSKI
Czym jesteś?
Czy liśćmi, które wiatr obdarł?
Koniecznością ziemi?
Obrazem wydm
Oczekujących hibernacji bursztynu?
Może nukleiną wyobraźni poety
Teoria swobodnego spadku
Piaszczystych ruchów wody?
Jesteś z resztek fal
Utworzonym półwyspem
Utwardzanym korzeniami sosen
I mchem.
Architekturą kaszubskich chat
Których sieć wiązań
Splatają Mużowie, a Budzisze
Dłońmi wytartymi solą
Rozsyłają w Polskę smak dymu
Śledzi im szprot
Najeżonym lufami poletkiem nieba
Aby mewy i wiatr
Bezpiecznie wygrywały melodię
Polskiego piasku.
RACHUNKI
Kiedy
Połączą się plus z minusem
Dwa światy w jednym cieniu
Wielokrotność w jedności
Niespełnienie w spełnieniu
Sumą
Będzie nieskończoność miłości.
ZAGADKOWA DROGA
DO KUŹNI HEFAJSTOSA
(akrostych)
Szok śmierci, w ludzkiej wyobraźni
Powstały
Odwróci bieg łodzi Charona z rzeki
Wieczności.
Lotnym wiatrem uderzy w żagle
Podziemia
I pierś życiem wypełni
Darem ziemskiej przyrody.
Aprobaty poszukam w słonecznym blasku.
Radość powrotu Odyseusza, to
Nieśmiertelność barw co krater nieba złocą.
Objawi się ona w czas zimowy, kiedy
Śnieg zasypie kolorowe motyle larw
Ćmy i mary snów zginą miażdżone
Żarnami historii, jak hydra
Mickiewiczowskiej Ody.
Yeti, himalajski człowiek gór
Jeżeli istnieje, to w marzeniach ludzi
Zasypiających o brzasku
Emocjonujących gwiazdy…nocą…
Pod osłoną chmur.
Wiersz opublikowany również w stanie wojennym w „Głosie Wybrzeża” gdańskim organie PZPR, oczywiście przed publikacją tylko wtajemniczeni wiedzieli, że to akrostych. Również w 1980 roku już jako akrostych w magazynie „Szarady”.
Wiersz z tomiku p.t. „GINĄCY PÓŁWYSEP” — Wydawnictwo: Krajowa Agencja Wydawnicza Gdańsk 1989 rok. Stron 35. Nakład 2000+100
OBRAZEK PO SZTORMIE
Odszukaj go w szalejącej bieli
Powietrza
Zagłębieniach wirów ziarnistej plaży
Pożeraniu wydm
Może namaluj obraz
Szyb wyciśniętych z okien.
Utrwal na taśmie magnetofonu
Dysharmonię świstów
A nieśmiałość trawy wpisz
W szelest wiatru, kiedy nastąpi sztil.
Połamana wierzba rozmyśla
Nad losem martwych ryb
Zawilgoconych bielą słonej
Patyny Morza.
Sosna obojętnie ogląda
W odbiciu falującego lustra wody
Wykrzywioną karłowatość pnia.
Gdzieś wysoko
Samotne głazy urwiska unosi
Oddech wody, jakby chciał im
Oddać swobodę ciążenia…
Wiatr wypluwa chmurne kłęby
Ciemności
I siłą rzuca ku słońcu
Wyjąc na widok oparów
Ginących w świetle jak ćmy.
LUDZIE — Mówią zwyczajnie
Dziesięć w skali Beauforta.
Wiersze z tomiku „HELSKIE LISTOPADY” — Wydawnictwo: Krajowa Agencja Wydawnicza Gdańsk. 1991 rok. Stron 128. Nakład 1000 egz.
TUTAJ
Czy pamiętasz jak wiatr
Rozrywał zieloność liści?
Jak szarpał beztrosko
Harmonię drzew?
Jak łkała Noc
Przerażona płaczem chmur?
Nie pamiętasz!
Nie pamiętasz, Bo
Wędrowałaś po gwiazdach
W ciemnym kręgu nieba
Zniewalając przestrzenie snu.
Wracaj — prosiłem
Wracaj i weź w dłonie
Przyśpieszony oddech
I drżące usta — Wracaj TU.
Bo kosmos To Niewymierzalny
Sznur Ciemności…a Ja JESTEM!
POEMAT DLA DORASTAJĄCYCH
Albo list do Ojca
Cześć staruszku!
Mam potężną chandrę. W domu nazywałeś to
Spleen. Mój list będzie pełen gorzkich słów
Nieważne czy tego chcesz
Muszę to wykrzyczeć, bo się rozbeczę.
Pamiętasz Grudzień osiemdziesiąt jeden?
Za szybą minus dziesięć, w pokoju plus dwa
Stopień zasilania ZERO —
Socjalistyczny klin, wąskie gardło energetyki
Takie słowne gówno.
To było tak…
Siedziałam w małym pokoju, zapaliłam świecę
Wróżyłam przyszłość z kart
Potem zgrabiałą ręką wystukałam
Kilka taktów Chopina
A propos — nie wiem czy pisałam —
Mama sprzedała fortepian.
W sercu pustka, wewnętrzny dramat
Dejmek, Teatr Polski, Warszawa
DZIADY — Mickiewicza — trzeci akt.
Blamaż czy żart?
Teraz mówi się FAKT.
Pogłaskałam psa…FIGA
Tak go nazwałam. Na stole kartka
Kochany Tatku, a dalej? NIC.
Puste krzesło, na talerzu opłatek
Podpis DUDA — GRACZ; Wigilia 81
Obraz o którym śnię.
Przepraszam. Rozklejam się.
Przecież to nie tak. Jak? Ba!
Kiedy z zawiasów wypadły drzwi
Zgasła świeca, usłyszałam krzyk…
Zemdlałam
Łomot serca potęgował strach.
(Były zamknięte na klucz)
Powiedziałeś.. To NIC Miska
To tylko ZOMO — Ja wrócę
A Ty się ucz!
Wtedy Cię podziwiałam.
Reszta Jest Milczeniem.
Szekspir. Teatr.
Nie. Doprawdy, to zbyt patetyczne.
Nudzę, co?
Przerywam na chwilę. Wróciła Mama.
Jest jak zwykle zmęczona.
Pozdrawia Cię chłodno. Ale Ty pisz!
Wiesz? U nas dolar ciągle rośnie.
A jak na Baker Street?
Przyznaj się. Pewnie znalazłeś jakąś girl.
Masz jacht i pole golfowe?
O mnie nie musisz się martwić.
Rzuciłam studia. Prowadzę butik, no i…
Tęsknię za Tobą.
P.S. Twoje koszule leżą wyprasowane.
Krawat, ten z Mundialu nosi Paweł —
Mój chłopak
A za prezent urodzinowy dziękuję.
Twoja kochana ( i kochająca) córka.
Grudzień 1988 — Gdynia
Wiersze z tomiku „WIERSZE HELSKIE” Wydawnictwo Bellona 1993. Tomik w miniaturze w twardej okładce. Szata graficzna Bronisław Grzegorczyk. Zdjęcia Dariusz Dyr. Stron 163. Nakład 3000 egz.
SYMFONIA HELSKA
Tu wiatr
Ciszę przejściowo
Jakby zatrzymany w sekundę
Oddech Bałtyku odczuwam.
Framugi skrzypce stroją
Na tony wysokie
A bas gdzieś po iglicach anten
I nadbudówkach okrętu wędruje.
Kasztan rozczula się muzyką
Smutnej wiolonczeli Casalsa
A konar dębu solo na trąbce gra
Grzyby kapelusze pochylają
W zachwycie, kiedy na wachcie
Marynarz „Do woja marsz” zanuci.
Sosny po szpilki drgają niespokojne
Gdy działa, sto pięćdziesiątki, melodię
Burzy do tarczy strzeleckiej nadają,
Albo dudnienie MIGA — ogon starganego
Powietrza naddźwiękowym lotem
Zostawia…
Bo korzenie drzew, parzący dotyk
Odłamków, pamięć ognia, smak krwi
Liściom w chlorofilu zakodowały.
ZROZUMIEĆ WIATR
Pod palcami wyczuwam ból.
Słyszę jak chrzęści goła stopą
W piasku
Falom zostawiając w piasku
Minutę broniący się dół.
Tak rozważam sto pięćdziesiąty
Listopad podchorążych —
Powroty Morza — rozmywające
Historię
Misterium oczyszczania człowieka
Z opadającej mgły dziejów.
To Polska!
Zrozumieć wiatr zabłąkany
Bałtyk rozległy, jedynie grawitacji
Księżyca powolny, wbrew woli
Wrogów
Oto cel walki u stóp
Wielkiej Niewiadomej Początku.
Wytrwać w poszumie żagli
Dotrzymać świętości Umów
Zaklinając wzniesione w Niebo
Trzy palce stalowych kotwic!
Dziedzictwo społecznych meduz
Cisnąć precz, By odrodzenia pereł
Nie wykrawać z macic małż…
I między wieprze
Jak paszę z jęczmienia i owsa
Jak uderzenie pięścią w skamieniałą
Twarz grudnia 80.
To także Polska.
Zmęczona twarz spawacza
Fałsz wyczuje
Woskowej rzeźby Nocy Listopada
Kształt Andrzejkowej wróżby
W słonej wodzie portu — odczyta
Zrozumie wiatr…
Czy taki obraz wtopić w pamięć
Wisły ?
Na Helu 30 listopada 1980 roku
Wiersze z tomiku „ JESTEŚ MORZE” — Wydawnictwo Bellona — 2001 rok. Szata graficzna Michał Bernaciak. Twarda oprawa. Stron 110. Nakład 3000 egz.
JESTEŚ MORZE
Jesteś Morze wielką wodą
Obmywającą kontynenty
Zaworem bezpieczeństwa Ziemi
Wchłaniającym gorącość wulkanów
Zbiornikiem ludzkich łez
Których słonością zachwyca się
Polarna Zorza
Energią Oceanów
Tworzących przestrzeń wyobraźni
Planety
Grobowcem sztormowych ofiar
Marynarzy wychodzących w rejs
WRESZCIE
Płynnym tworzywem
Oddającym plastyczność, kształt
I ciężar ciała zanurzonego poety.
Maj 1994
SMUTEK 2000
Życie jest procesem — twierdzi medycyna
A przecież to tylko złudzenie
Odbieranych impulsów
Pobożnych lub odwrotnych przemyśleń
Czasem bólu
I wtedy jesteś najbliżej prawdy
Kiedy podejmujesz decyzję
Umiera rzecz przeciwna, więc
Aby żyć, musisz odbierać go innym
Zwierzętom, rybom, roślinom, wodzie
Tak zbudowano jasność
Tak powstał mrok i mądrość
I tak skończy się słońce
Życzenia wyobraźni to pretekst
Do myślenia o zwycięstwie skojarzeń
A to tylko różnica napięć
Na synapsach, może mikroilości
Neurohormonów, a może po prostu
Ruch cząstek materii, który
Też nie wiadomo czy jest — materią
Czy istnieje tylko w psychice
Nawet jeśli jesteś pewny dotyku
Zwątpienie prowadzi w otchłań
Nieporozumień…
Szkoda, że tak to odbieram —
Ale żyję
Gdynia styczeń 2000
Wiersze z tomiku „WIERSZEM PO FALACH” Wydawnictwo — Piękny Świat — Gdynia — 2003 Rysunki: Radosław Tkacz — zdjęcia z archiwum autora. Nakład 1500egz. Do książki załączono płytę CD z nagranymi w studio Radia Gdańsk wiersze recytowali: Beata-Buczek Żarnecka, Andrzej Popiel, Mariusz Żarnecki. Muzyka Czesław Grabowski. Wykonawcy: Chór TRINITATIS z Gdyni, Emil Rozmarynowski — fortepian, Leszek Bolibok — skrzypce.
Motto:…Jeśli chcesz znaleźć źródło,
Musisz iść do góry, pod prąd… Jan Paweł II
— Tryptyk Rzymski
***
Dotykam Przestrzeni głębiej niż
Myśl —
Dalej od kosmicznych Sond,
Bliżej zakrzywionego końca
Wszechświata
Czy w tym doznaniu jest
Inna wrażliwość
Inny TON
Barwa, smak ?
Dlaczego Bliskość
Tak nie zaskakuje, nie frapuje, podnieca?
Różnorodność wplata Do
Poznawalnej Mizerii Ducha
Nieuchwytność, nierozpoznawalność Siebie,
Sięga po Tajemnicze Klucze Królestwa
Po Najwyższy Tron,
Po możliwość samooceny.
Dłoniom poleca obmyć Marność
Pierworodnego Grzechu — Wodą.
Oczyszczone SUMIENIE posłucha?
Gdynia 07 marzec 2003
CHŁONĘ CIEBIE MORZE
Chłonę Ciebie Morze nocą
Czerwienią pulsującej radiolatarni
Przyszywam Ciszę do brzegu
Falującego rękawa Helskiej Mierzei.
Widzę, jak mewy rozdziobują
Kulisty kształt chmury
Narosłej formą naftowych Przemian.
Tłoczę pejzaż
W Północny Port
Czarnością taśm myśl przeginam, Aby
Unoszenie mgły rozmazać Na
Skrzydłach odmrożonych łabędzi.
Sięgam w głębię — do Ryb
Które odnajduje Echosonda Sieci
Obciążona ołowiem popołudniowej
Fiesty Rybaka.
Chłonę Ciebie Morze dniem, Bo
Wtedy słońce rozprasza
Skłębienie snów, A
Wiatr napina radość żagli.
Fragmenty poematu „ RAPSODIA GDYŃSKA” — Rok 2013. Wydanie II, miniaturowe — Wydawnictwo Verbi Causa — 1200 egz. Twarda okładka, kolorowa szata graficzna autorstwa Bronisława Grzegorczyka. Zdjęcie autora na okładce: Celina Błaszczyk.
***
Trwasz na Polskim Wybrzeżu
Kilkadziesiąt niezapomnianych lat.
To dla Wieczności sekunda zdarzeń.
I choć przetoczyła się nad Tobą wojna,
Bezlitosny kat
Stałaś się Polskim Miastem
Wyrosłym z Morza i Snów.
Niech Ci nigdy więcej nikt
Krzywdy nie uczyni;
Ciebie Boże prosimy: My
Mieszkańcy Gdyni.
„Jako pierwszą pozdrawiam Gdynię”
Tak, to Polski Papież wypowiedział
Te wyrazy
Odpowiadamy —
Że nie zginęła, i nigdy nie zginie
Bo to są morskie, gdyńskie krajobrazy.
W łaskawości swojej Panie, uznaj zasługi
I odpuść nam winy. Ciebie Boże prosimy:
My mieszkańcy Gdyni…
***
Wigilijny wieczór, pierwsza gwiazdka
Wschodzi
Rozjaśnia oblicze zachmurzony księżyc
Śpiewajmy donośnie, że Chrystus się rodzi
W Betlejemskiej stajence
W ubóstwie i nędzy.
Wnuki i prawnuki, dzieci i dziadkowie
Siądą razem do stołu, opłatkiem się dzielą
A historia refleksją zaszumi im w głowie
I Aniołowie śniegu świeżą pościel ścielą.
Jest w tym wieczorze i radość i troska
I wspomnień paczka pod gałązką świerku
Z nieznanym wędrowcem spłynie
Łaska Boska, a ludzie się wyzbędą
Niebezpieczeństw lęku.
Błysk świateł się zaiskrzy w Kolorowym
Drzewie
Pod białym obrusem chrzęści siano suche
Zapach lasu, ślad śniegu w srebrzystym
Modrzewiu
Na stole barszcz z uszkami i pieczywo
Kruche
Poświęcony opłatek dzielą gospodarze
Nierówne odłamki wchodzą między palce
Uścisk dłoni, ust dotyk, uśmiechnięte twarze
Nut kolędy muzyczne uprawiają harce
W słowa „Prawda Nigdy Nie Przeminie”
Wierzą marynarze gdy wychodzą w Morze
Choć nie zawsze wraca statek co z portu
Wypłynie
Ale śpieszy do domu w Narodzenie Boże.
Tam w kominku ogień, pod choinką dary
List nie wysłany jeszcze raz przeczytasz
Wierząc, że „Wigilijne Czary” sprawią, Że
Najbliższą osobę na Gwiazdkę powitasz
A jeśli los przeznaczeń w opozycji stanie
Zmusi cię, aby w Morzu pokierować statkiem
Powiesz cicho do zdjęcia: Przepraszam Kochanie;
Mil morskich tysiące przybliżysz Opłatkiem.