Wizyty domowe
Część I
Zatrzymałam się obok starej kamienicy, odrapanej, z resztkami popękanego tynku na ścianach, spod którego wyzierały czerwone cegły; budynku, którego nikt od lat nie remontował. Aby dojść do niego, trzeba było przejść przez wybrukowane podwórko oddzielające kamienicę od ulicy.
Pchnęłam ciężkie drzwi, które otworzyły się z głośnym skrzypnięciem odsłaniając wnętrze długiego, mrocznego korytarza. Weszłam. Przez chwilę zastanawiałam się, czy trafiłam pod właściwy adres, czy to na pewno tu, bo może pomyliłam numery budynków. W tym momencie drzwi na końcu korytarza otworzyły się i zobaczyłam małą, chudą kobietę. Była ubrana w szarą, długą spódnicę i w równie szarą, choć w nieco jaśniejszym odcieniu bluzkę.
Obserwowała mnie, jak szłam ku niej i przywitała na progu uprzejmym gestem i uśmiechem. Była zadowolona, nie potrafiła tego ukryć. Weszłyśmy do obszernej kuchni. Przez szeroko otwarte teraz drzwi można było od razu przejść do pokoju, za którym zauważyłam jeszcze jedno pomieszczenie. W kuchni panował ogromny nieporządek. Na stole zauważyłam brudne talerze z resztkami pożywienia, które pokryły się już pleśnią. Odniosłam wrażenie, że nikt nigdy w tej kuchni nie sprzątał. Życie zatrzymało się tutaj przy brudnych garnkach, talerzach i przy pokrytej pleśnią, cuchnącej żywności. Ludzie, jeśli nawet jacyś ludzie tu żyli- zapomnieli o swoim mieszkaniu.
Kobieta zatrzymała się nagle w progu drzwi prowadzących z kuchni do pokoju. Odwróciła się i spojrzała na mnie.
– Niech pani się nie przerazi- powiedziała i machnęła obiema rękami- pan Józef jest w następnym pokoju, ale musimy przejść przez ten pokój. Ja jestem obcą osobą- jestem sąsiadką, mieszkam tu obok, w następnej kamienicy; znałam dobrze żonę pana Józefa. Opiekuję się nim trochę, bo jest starym, schorowanym człowiekiem. Od czasu do czasu
przyniosę mu coś do zjedzenia, żeby nie umarł z głodu, bo całą jego emeryturę przepija syn. Taki to jest ten syn – kanalia, nie człowiek. Niech się pani nie przerazi – powtórzyła kobieta- zajrzała do pokoju – jest ! Leży, pijany jak świnia. Przemkniemy tak, żeby nas nie zauważył.
W pokoju odór alkoholu mieszał się z odorem moczu. Na podłodze leżały porozrzucane części garderoby- brudne i podarte. Kobieta stawiała stopy tak, aby je ominąć. Kilkakrotnie machnęła ręką. Pijany mężczyzna leżał na wersalce ustawionej w rogu pokoju. Leżał na poplamionej i poszarpanej pościeli. Był nagi. Spał, a przynajmniej sprawiał wrażenie śpiącego. Jego twarz była silnie zaczerwieniona, prawie sina. Nie obudził się, chociaż odniosłam wrażenie, że próbował otworzyć oczy, gdy przechodziłyśmy przez pokój, tuż obok wersalki, na której leżał. Kobieta znów odwróciła się i machnęła ręką a zaraz potem pchnęła na wpół oszklone drzwi i weszłyśmy do następnego pokoju.
Staruszek klęczał na łóżku, nieco pochylony, z dłońmi złożonymi, jak do modlitwy. Kiedy stanęłyśmy przy jego łóżku, przyglądał się nam swymi małymi niebieskimi oczkami, które były ledwie dostrzegalne spod obrzękniętych powiek. Przez dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w siebie. Staruszek czekał na jakiś gest z mojej strony, a może na jakieś słowo. Nie wiedziałam, co począć. Walizeczkę z narzędziami postawiłam na podłodze, tuż obok łóżka.
Staruszek nie odpowiedział na moje „dzień dobry” ; pewnie nie dosłyszał. Zauważyłam, że jego prawa ręka lekko drży, a drżenie to wzmagało się, gdy próbował chwytać rogi małej poduszeczki, na której klęczał.-
- Kobieta podeszła do nocnego stolika i wysunęła szufladę, z której wydobyła garść prawie pustych opakowań po lekach i pokazała mi je.
- Widzi pan, panie Józefie- zwróciła się teraz do staruszka- powiedziałam, ze przyprowadzę panią, to przyprowadziłam. Pani na pewno coś poradzi. Dotrzymałam słowa. Była z siebie zadowolona.
- Te leki są już zużyte, to teraz pewnie niczego nie zażywa ?- zapytałam zerkając na kobietę.
- Panie Józefie, bierze pan jakieś leki teraz ?- kobieta pochyliła się i krzyknęła mu do ucha. Staruszek zaprzeczył ruchem głowy. Kobieta nie kryła swego oburzenia- powinien cały czas brać leki- stwierdziła i skrzywiła się, jakby wypiła sok z cytryny- widzi pani, jak to jest. To pijane bydlę zabiera ojcu rentę na wódkę; i nic go nie interesuje, także to, że ojciec nie ma grosza na chleb, ani na lekarstwa; ze też nie ma na takiego człowieka kary. Kobieta bezradnie rozłożyła ręce, a później jeszcze przez chwilę miętosiła w dłoniach puste opakowania po lekach. Staruszek wyprostował się nieco, gdy zbliżyłam się do jego łóżka, ale nadal klęczał. Wykrzywionym przez reumatyzm palcem wskazał mi złamany ząb , a właściwie już tylko pozostałości po zębie tkwiące w dziąśle i przysparzające mu cierpienia, kaleczące język, którego przednia część pokryta była drobnymi, krwawiącymi ranami. Ciało starca zniszczone chorobami i starością nie przypominało ciała zdrowej ludzkiej istoty; ale staruszek swój stan przyjmował z pokorą; przywykł do tego , że jego choroby były dlań już od dawna naturalną formą bytowania; i chyba nawet nie pamiętał, ze kiedyś było inaczej.
Nasze spojrzenia znów się spotkały, i zauważyłam w jego oczach nadzieję. Wiedział przecież, ze jestem tą osobą, która przyszła tu po to, aby rozwiązać chociaż jeden z jego problemów zdrowotnych, aby ulżyć cierpieniu, które teraz nie pozwalało mu normalnie żyć. Inne problemy zostały na razie odsunięte na dalszy plan, ale powrócą, gdy już ząb nie będzie mu dokuczał; i znów staną się ważne. Kolejne dni znów wypełnią się balastem chorób, które od lat go nękają, brakiem leków i brakiem pożywienia.
Staruszek bez słowa sprzeciwu poddawał się wszystkim zabiegom, jakie kolejno wykonywałam w jego ustach. Nie denerwował się, a nawet miałam wrażenie, że odetchnął z ulgą, gdy usunięty ząb odłożyłam na kawałek ligniny i włożyłam mu do ust opatrunek tamujący krwawienie.
-Jak to dobrze- kobieta radośnie zakrzyknęłą na widok usuniętego zęba- jak to dobrze, panie Józefie, już po wszystkim, teraz już nic nie będzie pana bolało, dziękujemy pani, dziękujemy serdecznie- kobieta położyła mi rękę na ramieniu i uśmiechnęła się. Staruszek nie klęczał już na łóżku, położył się w pościeli przytulając głowę do poduszki. Leżał z podkurczonymi nogami. Zabieg był z pewnością dużym stresem dla niego , ale stopniowo odzyskiwał spokój. Patrzył teraz przed siebie, w jeden punkt, nie zwracając już na nas uwagi. Przypominał małe, nieporadne dziecko, którym ktoś zaopiekował się, więc nie czuje już lęku.
- Może teraz uśnie – powiedziała kobieta- nacierpiał się biedaczek, niech odpoczywa.
Przyjdę do niego później. On wymaga ciągłej opieki , a ja nie mogę bez przerwy zajmować się nim, mam przecież swoją rodzinę , a ten pijak, sama pani widzi- kobieta znów machnęła ręką. Powoli opuszczałyśmy pokój, w którym leżał staruszek, odprężony już i bliski zaśnięcia. Kobieta wyprzedziła mnie w drzwiach.
-Pójdę pierwsza- powiedziała- może ta łajza jeszcze śpi i nie zauważy nas.
Pijany mężczyzna nie spał i na nasz widok uniósł głowę znad posłania, a zaraz potem usiadł odrzucając na bok kołdrę, którą był częściowo przykryty. Kobieta chwyciła mnie za rękę. Byłyśmy przygotowane na atak z jego strony, ale na szczęście mężczyzna nie ruszył się z miejsca. Wymachiwał tylko rękoma, jakby chciał przelatujące tuż nad jego głową muchy. Pomyślałam, że nie ma dość siły, żeby nas zaatakować
- Spierdalać gnoje !- krzyknął w naszą stronę nie przestając wymachiwać rękami- gnoje !- powtórzył. Bełkotał coś jeszcze pod nosem, jakieś niezrozumiałe słowa, ale zaraz potem głowa opadła mu na poduszkę, i odwrócił się twarzą do ściany.
Wyszłyśmy na korytarz. Kobieta odetchnęła z ulgą. Zerknęła na mnie i uśmiechnęła się.
W półmroku korytarza widziałam jej twarz niewyraźnie.
- Ja tu będę jeszcze musiała wrócić, za jakiś czas, może za godzinę, żeby sprawdzić , jak się czuje pan Józef.
- To proszę uważać na tego pijanego, żeby nie doznała pani krzywdy z jego strony, z takim człowiekiem to przecież nigdy nic nie wiadomo
- Do jego obelg już się przyzwyczaiłam, nie zwracam na to uwagi- stwierdziła – a ręki to on na mnie nie podniesie, bo mam męża i syna, którzy zawsze staną w mojej obronie, i właśnie ich on obawia się najbardziej. W przeciwnym razie nie mogłabym tutaj tak swobodnie przychodzić do pana Józefa, a zaglądam, bo mi go tak zwyczajnie żal, że też na taką kanalię nie ma kary- powiedziała kobieta i machnęła ręką.
Wyszłyśmy przed budynek. Niebo było szare i przesuwały się po nim ciężkie granatowe chmury, a lekki podmuch wiatru przyniósł zapach wilgoci. Nie padało, ale zanosiło się na deszcz.
- Jeszcze raz dziękuję pani- powiedziała kobieta- do widzenia.
- Do widzenia- odpowiedziałam.
Kobieta podreptała w stronę niewielkiego budynku po drugiej stronie podwórka. Zanim zniknęła za dużymi, częściowo oszklonymi drzwiami, odwróciła się gwałtownie i spojrzała w moją stronę.
Zostałam sama na dużym podwórku, na którym niemal wszędzie leżały porozrzucane strzępy starych ubrań, gazet i kawałki szkła z rozbitych butelek. Na piętrze budynku, do którego weszła przed chwilą kobieta, ktoś rozwiesił na balkonie pranie; a z następnego balkonu zwisał jakiś kwiat, a właściwie coś, co z niego pozostało – dwie suche łodygi,
o których dawno już ktoś zapomniał. „ A przecież mogłoby być tutaj inaczej- pomyślałam stąpając po nierównym bruku. Zanim znalazłam się znów na ulicy, spojrzałam jeszcze raz na kamienicę i na podwórko. „ Mogłoby być inaczej, gdyby tylko ludzie mieszkający tutaj chcieli coś zmienić w swoim otoczeniu. Wystarczy naprawić tynki, pomalować ściany, naprawić drzwi i okna, wyrównać bruk na podwórku; i posadzić kwiaty wokół budynku- to tak niewiele, ale trzeba chcieć. Aby zmienić otoczenie, człowiek musi najpierw odmienić siebie. A ci ludzie, którzy zagubili się gdzieś w swym życiu, nie są w stanie dokonać żadnych zmian; ani w sobie, ani wokół siebie. To zastanawiające, ze brzydota zawsze towarzyszy upadkowi. Takie życie jest złym życiem.
A zło, gdy dominuje , niszczy wszystko, jest jak żywioł. A nade wszystko niszczy piękno, dobro i odczuwanie radości z samego faktu, że jest się żywym człowiekiem . Ludzie, którzy upadli, nie wyobrażają sobie, że można żyć inaczej, i dlatego nie znajdują w sobie potrzeby odmiany, A przecież, gdy nawet jeden dzień przeżyjemy w sposób niegodny – jest on stracony; i nie można go odzyskać, nie można przeżyć jeszcze raz, to niemożliwe.
Czas nas ponagla; i wciąż chcąc nie chcąc kroczymy ku kolejnym dniom. Nie mamy wyboru, kiedy na końcu naszej drogi, staniemy na krawędzi życia. Wówczas nie ma już odwrotu.
Fragment opowiadania, które zostało wyróżnione w Konkursie literackim ” Puls Słowa ” w 2012 roku, a wydane w 2015 roku w tomie ” Opowiadania” – Wydawnictwo Świętokrzyskie Towarzystwo Regionalne