Spowiedź
Schowałam swoje dobre dni i grzechy
Do szuflady między sny
Moja spowiedź nie interesuje świata.
Czy jestem i milczę czy odchodzę
Ptaki budzą się o świcie
A jesienny wiatr
Zaplata warkocze spadających liści.
Moje marzenia i słowa
Nie nawodnią pustyni,
Nie zatrzymają tajfunu
I nie zmienią biegu
Szumiącego strumienia.
Tylko białe obłoki nadpłyną
By zamknąć za mną ślad w ogrodzie róż
Prośba
Tak łatwo mnie zranić
Ciernie słów tkwią uparcie
Bez odpowiedzi na pytanie
Dlaczego…
Pod powiekami zamknięte łzy
Pieką i bolą
Drżenie dłoni schowane w rękawiczce.
I tylko milcząca prośba
By więcej mnie nie ranić
Dłonie
Czym różni się twoja dłoń od mojej
Na obu wiją się linie papilarne
A bruzdy życia płyną swoimi korytami
Ale
Twoja mała dłoń jest wciąż wolna
Od przewin codziennych szarych dni
Niechęci, bezsilności, niemocy,
Złych słów, drobnych kłamstw,
Kłujących spojrzeń i niezadanych ciosów…
Twoja mała dłoń wciąż może unieść świat
Choć moja dłoń już wie, że to tylko marzenie
Ta wiosna
Gdy już odejdą
Strach uwięziony w izolacji
Usta zamknięte milczeniem masek
Dotyk odsunięty na bezpieczną odległość
Wtedy otwartą dłonią obejmiemy
Zielone liście, kolorowe kwiaty
Poczujemy zapach ziemi po deszczu
Szum skrzydeł spłoszonych ptaków
I usłyszymy gwar miasta, jego śmiech i płacz
A kiedy już odetchniemy swobodnie
Odnajdziemy nasz świat
Posiwiały, postarzały, milczący
Z bliznami niewidocznych ran
Ale wciąż nasz
Utwory z Czasopisma Literat Krakowski 2018
OGRODNIK
Ogrodnik jest człowiekiem potrzebnym, ale niezauważalnym. Widoczna jest jego praca. Skąd i kiedy pojawił się ten człowiek, nikt nie pamiętał. Pewnego dnia wczesnej wiosny, jeszcze z przymrozkiem, zapytał czy nie przydałby się ktoś, kto zadbałby o ogród. Gdyby się zastanowić to pytań byłoby więcej. Ogród, ogrodzony dość wysokim płotem był niewielki, ale zarośnięty z resztkami krzewów ozdobnych i śladami równych, niewielkich rabat. W dniach największego upału dziewczyna z kuchni wychodziła z cebrzykiem i podlewała omdlewające krzewy i kwiaty rosnące pojedynczo pomiędzy chwastami. Tylko ona pamiętała o kawałku ziemi, który teraz zamieniał się w zielony, zachwaszczony fragment posiadłości zapomniany przez wszystkich. Dom stał w głębi i trochę z boku w stosunku do tego kawałka ziemi. Trawa przed domem była koszona, niska i zadbana, ale to co było ogrodem było już tylko wspomnieniem. Nikt nie ogłaszał, że potrzebuje ogrodnika, choć najstarsza mieszkanka domu wspominała o tym, że był to piękny, pachnący zakątek i często tam odbywały się rozmowy, spacery, czułe gesty zakochanych a teraz….
Może on widział ten dziczejący fragment ze śladami dawnej urody mimo ogrodzenia. Może wiedział, że był tu kwitnący ogród. Może znał kogoś ze starszych mieszkańców domu, kto pamiętał poprzedni wygląd posiadłości. Właściciel zdecydował, że dobrze byłoby uporządkować ten zakątek.
Dostał do mieszkania dawną stodołę z mocnym dachem, ścianami dzielącymi ją na kilka niewielkich pomieszczeń. Tylko 3 z nich miały okna, małe, ale dostatecznie jasne jeśli jeszcze szyby zostałyby umyte. Teraz nie było już tu ani siana, ani zboż,a ale pozostał zapach letniej trawy nagrzanej słońcem i ściętej kosą. Rozłożył swój niewielki dobytek, a z leżących pod ścianą starych desek udało się zbić coś, co było prymitywnym łóżkiem i niski stół. Potem z domu dostał krzesła, zbędny, zniszczony stolik i lampę naftową. Zanim nastąpiło lato mógł powiedzieć, że ma swój kąt, w którym mógł czuć się dobrze i przytulnie. Pracę zaczął od wykarczowania i przycięcia rozrośniętych nadmiernie krzewów. Jaśmin zdziczał, krzew bzu miał nierówne, niesymetryczne gałęzie, co sprawiało przykry widok i budziło niepokój. Potem znalazł zarośnięty krzak tawuły, któremu poświęcił prawie tydzień, aby go oczyścić z chwastów, uformować w krzew o równych i symetrycznych gałązkach sięgających od samej ziemi do ponad metrowej wysokości. Krzew był gęsty i pięknie zielony. Czekał na dni z wysokim słońcem, bo one pozwalały ocenić zasięg cienia, żeby kwiaty i rośliny niskie mogły korzystać z ciepła i blasku słońca, a nie umierać w cieniu. Narzędzia, którymi mógł i musiał się posługiwać były stare i mocno pordzewiałe, ale jeszcze wciąż można było nimi pracować. Następnym krokiem w planowym porządkowaniu ogrodu, było przekopanie grządek pod kwiaty, wyrwanie perzu, rozrastającego się mlecza, ostów i babki. Była to najcięższa część pracy. Ogrodnik był mężczyzną niskim, o regularnych rysach, choć pospolitej twarzy i trudnym do określenia wieku. Piękne, gęste, falujące włosy spadały na ramiona, ale ich nie wiązał, pozwalał aby osłaniały część twarzy. Chwilami robił wrażenie, że ucieka w ciszę ogrodu od przeszłości i ludzi. Gdyby ktoś uważniej popatrzył na człowieka pytającego o pracę ogrodnika dojrzałby delikatne dłonie, o białej skórze. Te dłonie nie były nawykłe do ciężkiej pracy fizycznej. Wskazywały na człowieka, który mógł być urzędnikiem, naukowcem, pisarzem, kimkolwiek, ale kimś kto nie pracuje fizycznie rękami. Więc kim był człowiek, który znał się na ogrodnictwie, trochę na stolarce, bo przecież urządził sobie schronienie, ale nie był ogrodnikiem. Kim był i dlaczego zdecydował się na skromne schronienie i samotne życie wśród roślin. Wczesną wiosną powoli pojawiały się pęki na krzewach, a z przygotowanych grządek wyłaniały się pierwsze rośliny. Ten rok był chłodny i wilgotny, więc wody było pod dostatkiem, ale to dopiero początek gorącej pory roku. Na grządkach ogrodnik rozsadził róże z jednego krzewu, który przetrwał w cieniu nieznanego mu niskiego drzewa o mocnym pniu i gęstych grubych gałęziach. Teraz na gałęziach tego drzewa, jeszcze przed liśćmi, pojawiły się kwiaty o białych, podłużnych, mięsistych płatkach. Nie pachniały, ale przyciągały pierwsze, wiosenne owady, choć nie pamiętał, aby widział jakiekolwiek owoce czy nasiona leżące na ziemi. Więc owady pobierały nektar, ale nie zapylały tych kwiatów. Nigdy wcześniej takich nie widział. Naszkicował jeden z nich z wyraźnymi pręcikami i lekkim żyłkowaniem, na gałązce bez liści. Sprawdzał, czy rozsadzone róże przetrwały te kilka tygodni i zaczną wypuszczać drobne listki. Może latem zakwitną.
W domu mieszkała kilkuosobowa rodzina. Było tam troje dzieci, a najmłodsza dziewczynka miała kilka lat. I to ona najczęściej biegała po posesji, zaglądając do zarośniętego fragmentu ogrodu. Przyglądała się, jak pracował ogrodnik, ale nie pytała o nic. On też nie kwapił się do rozmowy, był przecież tylko ogrodnikiem. Teraz oglądała białe kwiaty, bo tylko te kwiaty się rozwinęły, a niskie drzewo z gałęziami bez liści było interesujące i niezwykłe. Powoli w kolejnych dniach pojawiały się liście na innych krzewach i zazieleniły się prawie wszystkie posadzone gałązki róż. Skoro był ogrodnik, właściciel poprosił, by teraz on kosił trawę w pozostałej zielonej części posiadłości, co zwolniłoby właściciela od zatrudniania kosiarzy z wioski. W zamian, mogli zabrać skoszoną trawę by ususzyć siano, którego nigdy nie było za wiele. W suchych i gorących latach trawę udawało się kosić tylko raz, bo potem wysychała w słońcu, więc siano było bardzo cenne. Zwyczajem w poprzednich lat przyszło dwóch mężczyzn ze wsi z pytaniem o koszenie trawy – usłyszeli, że nie są potrzebni, że jest ogrodnik. Zapytali o skoszoną trawę, bo w posiadłości nie było zwierząt, więc nie była potrzebna. Właściciel odesłał ich do ogrodnika, żeby się porozumieli, bo dla niego też nie byłoby źle, gdyby zgrabili skoszoną trawę i zabrali do wysuszenia w swoich gospodarstwach. I tak zostało ustalone, że kiedy ogrodnik zacznie kosić oni będą wiedzieli, żeby przyjść z grabiami, a potem zabrać na wozy trawę. Dziewczynka miała na imię Alienor, ale wszyscy wołali na nią Aliena i było to jedynie imię z trójki dzieci jakie znał ogrodnik. Usłyszał, jak ją wołano wieczorem do domu. Usłyszał również jak mówiła, że oglądała jak „Pan Kwiatek” sadził nowe rośliny. Były to różaneczniki, które zakupił na targu, a chciał jeszcze posadzić oleandry. Problemem było zdobycie ich rozsad, bo w tej okolicy nikt o takich krzewach nie słyszał. Ucieszyło go nazwaniem „Panem Kwiatkiem”. On sam nikomu, poza właścicielem, nie mówił jak ma na imię, jak się nazywa, więc Aliena mogła go nazwać jak chciała. A to imię było ciekawe i sympatyczne. Było również bezpieczne.
Tego lata słońca było bardzo dużo, a upały trudne do zniesienia. Ogrodnik pilnował roślin podlewając je wieczorem, prawie codziennie. Często Aliena pomagała mu nosząc niewielką konewkę, którą podlewała tylko dwa, ulubione krzewy róż. Róże kwitły. Wszystkie miały różowe kwiaty o niewielkiej liczbie płatków, za to pędy rosły szybko i wymagały drabinek podporowych. Okazało się, że były to róże pnące, więc należało je przesadzić opierając o jakieś ściany. Właściciel zgodził się, aby był to fragment ściany domu pod werandą pierwszego piętra. Przesadzanie róż było możliwe dopiero jesienią, gdy skończą kwitnienie, a liście zaczną same opadać. Różaneczniki powoli rozwijały pąki kwiatów, ale było ich mało. Był to dopiero pierwszy rok po zasadzeniu, więc nie należało się spodziewać wielu kwiatów.
Pewnego dnia, po zakończeniu podlewania Aliena stanęła przed ogrodnikiem i zapytała:
– dlaczego tu jesteś
– bo lubię ogrody, lubię kwiaty i ciszę, a rośliny nie mówią
Aliena zamyśliła się – odpowiedź ją zdumiała. Jak można lubić ciszę, gdy nikt nic nie mówi, gdy nic się nie dzieje, nie rusza. Kwiaty, krzewy to tylko rośliny. Dlaczego ogrodnik nie lubi ludzi i nie chce z nimi przebywać. Wyglądało na to, że tylko ona się ma z nim kontakt, choć raz widziała jak ogrodnik rozmawiał z jej dziadkiem. Było to niezwykłe, ciekawe ale i niepokojące.
Powoli upalne lato mijało. Teraz należało zgrabić liście, aby nie gniły w czasie zimowego deszczu. Nadchodziły dni szare, bez słońca, dłuższe wieczory. Aliena była ciekawa, co robi ogrodnik w tym czasie. Przecież ogród śpi i nie ma nic do zrobienia. Tego lata skończyła 7 lat i od jesieni zaczynała naukę, towarzysząc siostrom w prywatnych lekcjach w domu. Postanowiła jednak czegoś dowiedzieć się o ogrodniku, który nikogo poza nią nie interesował. Co więcej zdecydowała się go odwiedzić w jego siedzibie. Jak zdecydowała tak zrobiła. Pewnego szarego dnia, ubrana w swój ulubiony granatowy płaszczyk, wyruszyła do ogrodu. Najpierw dokładnie obejrzała krzewy, już bez liści, oglądając ich różne sylwetki zależnie od rodzaju. Teraz potrafiła je rozróżnić, bo wiedziała jak kwitły i jak nazywał je ogrodnik. Potem obejrzała pole róż i…. nie zobaczyła ich. Myślała, że uschły, choć pięknie kwitły i bardzo wysoko pięły się na podpórkach. Nie zauważyła, kiedy ogrodnik przesadził je pod werandę. Ziemia po różach była świeżo skopana i przygotowana pod nowe sadzonki. W końcu podeszła do stodoły i zapukała. Nie było odpowiedzi, tylko cisza. Aliena chwilę zastanawiała się czy może ogrodnika nie ma, ale ciekawość była silniejsza. Spróbowała otworzyć drewniane, mocne drzwi. Puściły, nie były zamknięte na skobel czy zasuwkę. Weszła. Chwilę przyzwyczajała się do półmroku i wtedy zoczyła światło lampy przenikające przez szpary jednej ze ścian. Podeszła bliżej. Ogrodnik siedział na krześle i coś rysował pochylony nad niskim stolikiem. Nie słyszał jej. Był bardzo skupiony. Na stoliku poza innymi kartkami papieru leżało kilka zaostrzonych węgli, ołówek i chyba jakieś farby, ale tego nie widziała dokładnie. Dygnęła i odezwała się. Dopiero wtedy ogrodnik odwrócił głowę i zobaczył swojego gościa. Było za późno by schować rysunki.
– co rysujesz – zapytała
– rośliny, kwiaty, czasem ludzi
– a pokażesz ?
– uśmiechnął się – jak już tu jesteś to nie mam innego wyjścia
Rysunki ołówkiem i węglem przedstawiały dokładnie odwzorowane kwiaty, liście, kształty krzewów różnych roślin – inaczej wyglądał krzew bzu, a inaczej rozrośnięty, niski krzew dziwnej rośliny kwitnącej białymi kwiatami. Tych kwiatów miał najwięcej w szkicowniku. Były tam całe kwiaty, poszczególne płatki, środek kwiatu, a potem liście, ułożenie kwiatów na gałązce. Aliena natychmiast przypomniała sobie te dziwne kwiaty o grubych płatkach, bez zapachu. Były jakieś inne. I choć Aliena bardzo chciała się o nich czegoś dowiedzieć, ani w jej książce o przyrodzie takich nie było narysowanych, ani jej nauczycielka nie wiedziała, co to za krzew i kwiaty. Szkiców było dużo i kątem oka Aliena zobaczyła skrzynię, do której podeszła. Ogrodnik niechętnie wstał i otwarł skrzynię, a dziewczynka zobaczyła mnóstwo rysunków i obrazów. Teraz wiedziała, co ogrodnik robi szarymi dniami i długimi wieczorami. To jednak nie wyjaśniało kim był. Postanowiła zapytać dziadka o tego człowieka. Jego delikatne dłonie, piękne falujące włosy, które powoli zaczynały być przeplatane siwymi i twarz o regularnych rysach, choć niezbyt urodziwa, stanowiły zagadkę. Patrząc na rysunki zobaczyła siebie sportretowaną z konewką w ręce, zobaczyła swój dom namalowany i podbarwiony zieloną, niebieską i szarą farbą. Pomyślała, że brakuje mu farb, że trzeba je kupić Ale gdzie, nie wiedziała. Koniecznie musi porozmawiać z dziadkiem. Zastanawiała się, czy dziadek wie o tym, że ogrodnik tak pięknie rysuje i maluje. A może nie wie, to ona mu to opowie. Tak, koniecznie musi porozmawiać z dziadkiem na temat ogrodnika.
– czy nie powinnaś już wrócić do domu – zapytał ogrodnik – mogą się zacząć niepokoić o ciebie – do widzenia – powiedziała szybko Aliena i wybiegła
Rzeczywiście, oglądanie szkiców i obrazów zajęło sporo czasu, więc mogła ją czekać kara za samotne zniknięcie na tak długo, bez opowiedzenia i wyjaśnienia. Tym razem jednak nie było bury czy kary, bo w domu pojawili się goście i nikt nie zauważył jej nieobecności. Byli to dwaj mężczyźni z miasteczka, jak się okazało, dwaj urzędnicy sądowi. Rozmawiali w salonie z rodzicami długo, aż dzieci poszły spać przekonane, że goście będą nocować i rano jeszcze ich spotkają. Ale rano ich nie było. Aliena po śniadaniu powędrowała na górę, na pięterko do dziadka. Koniecznie chciała mu opowiedzieć o swoim odkryciu i dowiedzieć się czegoś na temat ogrodnika. Te rysunki były tak piękne, tak rzeczywiste, że mogłaby dotknąć tych kwiatów czy liści i poczuć ich zapach i miękkość.
Dziadek słuchał rewelacji Alieny, ale wydawało, że wiedział o tym, o czym ona opowiadała. Nie był zdziwiony, ani specjalnie zainteresowany. Jakby znał te rysunki. A przecież nikt nie widział ogrodnika w domu, nikt nie widział go rozmawiającego z dziadkiem, ani też dziadka w stodole, w której mieszkał ogrodnik. Więc…. Aliena była coraz bardziej zaciekawiona.
– kim jest ogrodnik – zapytała w końcu, gdy opowiedziała wszystko o rysunkach i obrazkach.
– to długa historia – powiedział dziadek – kiedyś ci opowiem, na razie patrz na te rysunki i pamiętaj tego człowieka. Jego los jest trudny. Potrzebował spokojnego schronienia, dlatego tu jest. Był znanym malarzem w swoim mieście, ale zdarzyło się nieszczęście i zginęła jego ukochana żona, więc postanowił wyjechać i więcej do tego miasta, do pięknego domu nie wracać. Jego syn zaangażował się w polityczną zawieruchę i nie wiadomo, gdzie jest i co robi. Nie pisze, nie odzywa się, więc ogrodnik jest sam i samotny. Dlatego rysuje, maluje, ale od ludzi ucieka. Mieszkamy daleko od wielkich miast, od politycznych kłopotów i od wojny, która wciąż się toczy i dlatego jest tu spokój, choć i do nas docierają różne wieści i różne zdarzenia się dzieją. Ucz się, patrz, a może on nauczy cię rysunku. To chyba niezły pomysł, prawda. Nie powiedział jej, że to nieszczęście, w którym zginęła jego ukochana żona to grupa mężczyzn, zbiegów, dezerterów czy zwykłych rabusiów, którzy zniszczyli i okradli dom, a ją poranili tak, że gdy następnego dnia wrócił mógł jedynie patrzeć jak umiera. W końcu umarła na jego rękach. Dom miał ogród, więc pochował ją w zakątku, w który kwitły pnące, białe róże. Ogród był piękny, mały, ale kolorowy, kwitnący całą wiosnę, aż do późnej jesieni. Ona dbała o rośliny, sadziła tworząc kompozycje, pieliła, podlewała, a jesienią przycinała zbyt wybujałe gałęzie. To od niej nauczył się ogrodnictwa, choć jej nikt tego nie uczył. Po prostu kochała piękno i chciała je mieć koło siebie. Ludzie plotkowali, że w ten napad był również zamieszany ich syn, którego już wtedy nie było w tym mieście, ale to tylko były plotki. W tej wyprawie złodziejskiej bandy przez przedmieścia ucierpiało wiele domów, ale zginęła tylko ona. Zawierucha wojenna, wewnętrzne zamieszki, rewolucje, zawsze zbierają śmiertelne żniwo wśród najsłabszych. A wtedy wewnętrzne walki, niepokoje, organizowanie wojska do wojny zewnętrznej objęło cały kraj, więc nikt nie był bezpieczny. W takich czasach nikomu nie jest potrzebny malarz, rysownik czy pisarz. Są pożyteczni o tyle, o ile mogą być żołnierzami, nic więcej. Więc on długo nie mógł znaleźć pracy, żył w nędzy, aż w końcu przywędrował do nas. Tyle o nim wiem. Być może prawd jest więcej, bo wizyta urzędników sądowych była dla niego alarmująca. Może go szukali, a może szukał go syn. Nie wiadomo, bo następnego ranka już go nie było. Odszedł nocą, aby nikt go nie widział, nie próbował zatrzymać, pytać. Tak jak pewnego dnia pojawił się bez zapowiedzi, tak teraz zniknął, jakby nigdy go tu nie było.
Po rozmowie z dziadkiem Aliena była zachwycona – będzie uczyła się rysować u znanego malarza z wielkiego miasta. Na razie jego nazwisko nie było jej potrzebne, nie pytała o nie. Wystarczyło to, co widziała w skrzyni.
Przez kilka następnych dni Aliena była zajęta w domu nauką, przygotowaniami do rodzinnej uroczystości, więc nie była w ogrodzie. Zresztą, liczyła, że dziadek porozmawia o niej z ogrodnikiem i wtedy ona do niej pójdzie już z planem nauki rysowania. Ale czas upływał, a nikt, nic nie mówił. W końcu Aliena wyszła do ogrodu i udała się do stodoły. Jak poprzednio, drzwi nie były zamknięte, więc weszła. Jak poprzednio, panowała cisza, ale tym razem ta cisza była mocno niepokojąca. Podbiegła do pokoiku ogrodnika. Był pusty. Nie było jego rzeczy na kołku, rysunków i węgli na stoliku, skrzyni z papierem i rysunkami. Potem zauważyła na brzegu stolika złożoną kartkę. Otwarła – był to jej portret z konewką w ręce. Miała na sobie sukienkę, w którą była ubrana wtedy, kiedy zobaczył ją jeszcze tamtej jesieni. Chciała, żeby ją polubił i pozwolił pomagać, więc znalazła konewkę i przyszła z nią do ogrodu. Tak ją zobaczył, zapamiętał i namalował. Przecież mu nie pozowała. Wtedy nie wiedziała, że on potrafi malować. Szukała podpisu – nie było. Nawet teraz, na pożegnanie, nie chciał powiedzieć, kim jest i dlaczego był ogrodnikiem. Zostały krzewy, róże pnące się po ścianie, różaneczniki i plany ogrodu o których jej opowiadał….
X X X
Mój sen
Przelicza płatki magnolii
Było, jest, będzie, było
Z braku kwiatów
Przelicza
moje chmury,
moje miasto,
moje życie…
Mój sen
Przestał liczyć gwiazdy
Wstał świt
Wśród rozsypanych płatków magnolii..
Ślad
Dlaczego miłość boli samotnie
Dlaczego biegniemy choć nie ma mety
Na archipelagu bezludnych wysp
Ludzkich twarzy nie ma kierunkowskazów
Rozliczenie życia
Odpływa z szumem skrzydeł rybitwy
A morze
Wymazuje pamięć z plaż
Ludzkich wysp bezludnych
Pytanie
Co stało się z naszym światem
Pełnym koloru, radości i snów
Na obrazach impresjonistów
W smutku Grottgera
Wąsach Dalego
Płonącej żyrafie i Śniadaniu na trawie…
Płynęły dni
A portrety kobiet
Jak Gioconda, stanowiły ideał
Mocne męskie dłonie z rękawiczką
Holbeina, van Dycka
Znaczyły siłę i dumę..
Strzeliste wieże, tęczowe witraże
Katedr wzniesionych do nieba
To marzenia, to nadzieja
I ucieczki w lepsze dni…
Co stało się z naszym światem
W cieniu półksiężyca…
Zamilkły kolory
Ucichł wieczorny tłum
Zszarzały krajobrazy
Twarze kobiet zamknięte w milczeniu
Twarze mężczyzny surowe
Jak śpiew muezina
Powoli zagarnęły nasz świat
Co stało się z naszym życiem
W powodzi obcych słów
Nieznanych modlitw
I bezwzględnych praw
Tłumów maszerujących
W milczeniu….
Umieranie
Topniejemy jak wiosenny śnieg
Niezauważalnie, niespiesznie, do zaniku…
W muzeach zostały obrazy – samotne, milczące,
Pustoszeją stare katedry, bledną witraże
Odpływają w cień piękne Madonny
Rozbite rzeźby ruin miast
Umierają piaskach pustyni
Z minaretów słychać wołanie muezina
To nie nasz świat..
Ale czy jeszcze mamy dokąd uciec
Jesień
Sczerwieniały liście dzikiego wina
Żurawie żegnały się klangorem
Kasztany gradem spadają pod nogi
Zostaliśmy z jesienią
Płynącą mgłami i wiatrem
Szara łąka bez ptaków
Zasypia sennie wczesnym wieczorem
Z koralami jarzębiny w nagrodę
Jesień –
Kolejna, nieliczona, darowana
Maroko
Pustynny wiatr
Ma zapach horyzontu
Szumu liści palmy
I wirującego piasku
Ma kolor nieba kosmosu
Nocy bez gwiazd
W obecności samotnego księżyca
Pustynny wiatr
Płynie ponad górami
Niesie dotyk drobnego piasku
Uniesionego z grzbietu wydm
Wśród szumu jodeł
Jest obcy
Jak śpiew w nieznanym języku
Ona
Odeszła
A białe obłoki zamknęły za nią ślad
Błękitna pustka nieba boli i rani
Jak pustynny wiatr zabierający horyzont
Więc
Patrzysz na swoje dłonie bez perspektywy
Bez jej uśmiechu
Czułych spojrzeń
Dotyku rozgrzanych warg
Odeszła
Zabrała wszystko i twoje sny
Teraz do świtu
Przeliczasz samotność…
X X X
Jak łatwo kłamać
Jak trudno milczeć
Zza zasłony słów i uśmiechów
Nie przenika żaden cień ani światło
Więc
Jak dowiesz się , że cierpię
Że bezsenne noce wypełnia milczący płacz
Że samotnie umieram wołając twoje imię
Zza zasłony słów
Nie przenika nic…
Wspomnienie
Gdy nie ma już tamtego dotyku dłoni
Zapachu włosów
Milczącej rozmowy
Do muzyki Mozarta
I mruczenia kota koniecznie czarnego
Rozsypał się mój czas
Ale to nieprawda
że nie czekam
Na miękki dotyk
Milczenie pełne ciepłych słów
Spojrzenie obejmujące jak jesienna mgła
Bez reszty, bez wyjścia
Czekam
Przecież wciąż żyję…
Miłość
Cierpki smak późnych malin
Zamknął lato w jesiennej mgle
Miłość odeszła w niebyt
Na spadającym liściu klonu
Pytasz
Czy była silniejsza od snu
Piękniejsza od lotu jaskółki
Nieśmiertelna w swojej obietnicy
Była dmuchawcem
Naszych dni
Rozwianym tchnieniem wieczoru
Była..
My (I)
Z bieli obłoków
Do głębi błękitu fiołków
Wzdłuż linii słońca
Spadamy
Ja – w twoje dłonie
Ty – w moje oczy..
Ukryci w złocie krzewu forsycji
Sycimy się wiosna jak winem
Pijani sobą
Odpływamy w lato..
My (II)
We śnie otulają mnie twoje ramiona
A ja
drżącymi palcami piszę moje imię
Na twoich wargach
Toniemy w swoich pocałunkach
Obietnicy poranka
We śnie
Błękitno-złote skrzydła aniołów
Unoszą moje modlitwy
Do gwiazd, które gasną o świcie
W moim śnie…
X X X
Słowa odpłynęły bez ostrzeżenia
Bez pożegnania
Mroźny wiatr rozsypał puste kartki
Chmurami na szarym niebie..
Pod stopy upadł cierń
Czy ten z korony ?
Czy to już czas ? – zadrgało w powietrzu
Odpowiedziała cisza
Brzemienna ludzkim lękiem
Szumiąca pustynnym wiatrem..
A echo wróciło pytanie
Czy to już czas ?….
Wspomnienie
Mojego płaczu nie usłyszysz,
Nie poczujesz moich łez
W zamkniętej przestrzeni milczenia
Mija wieczność wiosennego deszczu
W mieście gwarnych twarzy
Obcych, samotnych i sennych
Odpływa moja miłość w witraże
Kwiatów martwych i nieśmiertelnych
Zostałam ze skarbem pamięci
Którego nikt nie kupi
Może bym ci go przesłała
Gdybyś podał adres…
Obecność
Zawisłam pomiędzy dzwonkiem tramwaju
Szumem aut,
Zielono-czerwonym strumieniem świateł
A tobą
Za horyzontem mgły
Żyje z przyzwyczajenia
Do rutyny dnia i nocy
Schowana między słowa, nuty
barwne fotografie krajobrazów gór i fal morza
Żyje
Choć nic tego nie potwierdza
Chwila
Naga
W muszli twoich słów rodzę perłę
Powoli, boleśnie, cierpliwie
Żeby został ślad, gdy śnieg
Zasypie nasze wędrówki przez dni
Bezbronna
Brnę pod wiatr
Wśród tańczących kropli deszczu
Zapominam skąd i dokąd
Idę samotnie, bez cienia
W milczeniu
Stare aktorki
Stare aktorki wciąż mówią wyraźnie,
Precyzyjnie dobierają gesty
Do przestrzeni słów
Upinają ciasno siwe włosy
Na czubku głowy by zaznaczyć
Ich istnienie mimo zbyt długiej przeszłości
Stare aktorki wciąż szukają roli
w codziennym spacerze ulicami
tych samych drzew
tak samo pochylonych jak one
i tak samo skazanych na odejście
Magowie słów
Wybaczcie magowie w czerwonych czapkach
Że nikt was nie zrozumiał
Nikt nie odczytał srebrnych dróg
Biegnących znaków i snów
Wybaczcie, że szara codzienność
Zabrała lekkość dotyku
Ukryła zdolność widzenia
Rzeczy znanych tylko wam
Wybaczcie, że w dźwiękach ulicy
Gwarnej i tłocznej
Pełnej ludzkiego pośpiechu
Pod niebem białych chmur
Zgubiono was – magowie słów
Spacer
Idę strumieniem powoli
By nie zakłócić jego biegu do mety
Biegnę chmurą
By zdążyć z jej wiatrem
I kroplami deszczu do zaniku
Czekam w tłumie by ktoś popatrzył
Dotknął, podarował uśmiech
Przecież istnieję…
Wiersze z Antologii Poezji ZLP 2016
Muzyka słów
Peer Gynt (Edward Grieg)
Nasz dłonie zaciśnięte w milczeniu
Powoli przeżywają Śmierć Azy
A potem lekko, z uśmiechem,
W rytm wczorajszego dnia tańczą
Taniec Anitry….
Dla odpoczynku
W pajęczej ciszy i skupieniu
Idziemy w cień groty Króla Gór
By w końcu wyjść na łąki Solvejgi
I płynąć muzyką do brzegu koronkowych fal
Mruczących starą pieśń do fiordu.
W głębi wieczoru
ze skulonym słońcem toniemy w oceanie….
Concierto de Aranjuez (Joaquin Rodrigo)
W wachlarzach tańczących na wietrze
Zanurzam twarz
A stopy chłodzę falami
Drgającymi w słońcu..
Twoje ślady zamiast mnie prowadzić
Znikają za każdym oddechem morza
A piasek łagodnie przesypuje ziarna między palcami..
Spacer w milczeniu fal i szumie wiatru
Brzegiem nieskończoności…
Blue rapsody (George Gershwin)
Skrawki nieba ukradzione
Dachom domów marzeń i snów
Spadają do naszych rąk.
Splątane drogi czerwono-białych rzek
Aut, kolejek i pociągów
Tkają obraz bez końca.
W pojedynczym promieniu słońca,
Który sięgnął asfaltu
Odnajduję twoją dłoń
Otwartą, ciepłą i przyjazną…
Wśród tłumu szarych twarzy
Biegnących sylwetek cieni donikąd
Nie ma drogowskazu,
Nie ma żadnej ważnej wskazówki
Ani tej najważniejszej…
W pajęczynie ulic
Tkwimy w dzisiejszym dniu
Z przeszłością w pamięci….
Ściany wchłaniają dźwięk trąbki,
Huk samochodów, pociągów…
Bez echa pozostaje nasze istnienie
W betonowo-szklanym świecie.…
Bolero (Maurice Ravel)
Przesypuję przez dłonie czas
Złoto-rudej jesieni liści umierających,
Lśniących kasztanów,
Pochylonych brzóz i wierzb…
Przekładam do szuflady czas
Zmęczonych stóp,
Posiwiałych włosów i pajęczyny zmarszczek,
Zapisy w albumach pamięci
niezrozumiałych dla nikogo…
Przesypuje przez włosy czas
Ulotnych dni z tobą,
Ciepłem twoich słów,
Chmurnym spojrzeniem i milczeniem
Pachnącym wiatrem połonin…
Przeczesuję stopami piasek zdarzeń
Schowanych między kartki
Zagubione w rzeczywistości
Bez klucza do szyfru tamtych dni…
Odmierzam los jak wodę płynącą
Rzeką nie do pokonania
Bez brzegu, bez mostu, bez szansy….
Jestem tu i teraz,
Jestem światem
Dla mnie stworzonym i moim
Jestem lądem i oceanem
Pustynią i lodowcem
I cały ten świat mogą oddać tobie…
A ty
Dłońmi zakryj go
Przed huraganem, suszą i powodzią
Przed powolnym umieraniem
Na zapomnienia mgłę…
Suita hiszpańska (Izaac Albeniz)
Spleceni rejestrujemy niebo
Między nami kula świata,
Okruch galaktyczny
Zamknięty bez orbity, bez ruchu.
Tylko drgania niepewności losu,
Tylko permutacja lęku jutra
W uścisku dłoni człowieka
Który trwa niezmierzoną,
Nieodczuwalną dla wieczności chwilę,
Moment trzepotu skrzydeł kolibra,
Tańca liści brzozy na wietrze..
Na piasku ślady stóp w ucieczce
Przed falą zapomnienia,
Utraty tożsamości,
Zgubionej identyfikacji…
Więc pozostaje pytanie
Jak długo trwa ślad ludzkich rąk
Na kuli świata….
Mówią uczeni,
że tylko ułamki biegu światła do planety
której nikt oprócz nas nie widzi i nie opisze….
Wraca fala na brzeg
W nieskończoności swego ruchu