Agnieszka Kania

 I nagroda w kategorii proza non-fiction w drugiej edycji
konkursu im. Profesora A. Szczeklika „Przychodzi wena do
lekarza” – 2013.

ZDJĘCIE TROSKI

Jak wybrać jedno zdjęcie spośród tysięcy? Jak rozpoznać dążenie i mijanie, odejścia i powroty?

W 1922 roku Walter Lippmann zauważył, że Dzisiaj to fotografie zawładnęły naszą wyobraźnią, tak jak wczoraj słowo drukowane, a potem mówione. Fotografie wydają się bez reszty rzeczywiste. Oddają przecież cień czegoś, co się naprawdę zdarzyło. To nie obrazy, gdzie z zakurzonego tła albo z barwnego przepychu wyłaniają się osoby, które się dotąd nie spotkały. Gdzie nuda ociera się o niecierpliwość, gdzie przenośnia obok dosłowności. Malarstwo zbliża, omija przypadkowość, zatrzymuje ulotność. I jest przeciwieństwem ulotności, przeciwieństwem fotografii.

A jednak jury konkursu World Press Photo 2012 wyróżniło właśnie malarskie ujęcie – portret podwójny, przypominający dzieła dawnych mistrzów. Przeważają tam kolory ziemi. Na pierwszym planie miękną żółcienie, dalej pogłębiają się czernie, prześwietlają brązy i rozbielają ugry. Patrzącemu wydaje się, że Samuel Aranda powoli kreślił kształty, podążał śladami barw, poszukiwał doskonałości. Że najpierw sangwiną odrysował kontury, później zaś dopowiadał szczegóły. Jakby pisał powieść i zaludniał ją postaciami, łączył osoby z ich cieniami, liczył pęknięcia na ścianie, powtarzał refleksy na skórze. Niespiesznie zatrzymywał zwiewność i niestałość, powtarzał zapamiętane odcienie, zmieniające się z porami dnia. A jednocześnie próbował stworzyć świat od nowa, poszerzyć granice znaczeń. Czy to możliwe, że autorowi wystarczyła chwila, aby uwiecznić tę parę?

Słowo „autor”, łaciński auctor, pochodzi od augere – powiększać, pomnażać. Mianem tym uświetniano niegdyś zwycięskich wodzów powracających z dalekich krain. Dziś rozszerzanie świata należy do fotoreporterów i dziennikarzy. To oni próbują pojąć i przedstawić odmienność. Wkraczają na inne ziemie, patrzą na losy ludzi przynależnych do wielu narodowości. Wsłuchują się w ich mowę, obserwują religię, otwierają się na kulturę i starają się ją zrozumieć. Doceniają bogactwo obyczajowe i różnorodność. Czasem przyganią, nazwą przywary, a czyjeś pragnienia i lęki pokażą w krzywym zwierciadle. Czasem coś zmyślą, nie dopowiedzą, ale nie zamykają się w ciasnym kręgu swojskości. Zaglądają do cerkwi, synagog, meczetów, uciekają przed ostrzałem, szukają schronienia w szpitalach polowych. W jednym z takich jemeńskich szpitali 15 października 2011 roku powstało nagrodzone zdjęcie.

***

Tło ma jak najmocniej pokazywać samą postać na obrazie. Ma być takie, żeby postać malowana występowała w tym tle w sposób najbardziej sugestywny, wyrazisty – pisał Jerzy Nowosielski. Tutaj podkład jest prawie nieprzezierny, Rembrandtowski. Pozbawiony opowieści – tych wszystkich twierdz i stolic ze smugami pyłów. Ciemny jest mur i suknia zakwefionej kobiety, która tuli do piersi ciężko rannego mężczyznę – właściwie wyrośniętego młodzieńca. A on się jej wymyka, powoli odchodzi. Bo na fotografii umieranie nigdy się nie kończy, agonia trwa długo, półotwarte usta chcą zaczerpnąć powietrza, skóra matowieje, oddziela się od wątłego ciała. Pomiędzy nią a trzewiami pojawia się przezroczystość nadająca chłopcu anielskości. Lecz to anioł śmiertelny, zapłakany, próbuje złapać oddech, wyłamuje palce, plącze nogi i wiotczeje, przechodzi w nieskończoność. Wyraźnie widać, że to przenoszenie się sprawia mu ból.

Fotografia odwołuje się do zmysłu wzroku, oka – według Leonarda da Vinci tej najdoskonalszej z wszystkich rzeczy stworzonych przez Boga. Oko przekazuje obraz do mózgu, ten zaś podpowiada podobne kształty, pozy i gesty. Komuś przypomni się Pieta Rondanini albo matki bolesne uwiecznione w średniowieczu przez Fernanda Gallega czy Rogiera van der Weydena. Ktoś odtworzy w pamięci zapatrzoną, pytającą mater dolorosa Daniele’a Crespiego, a jeszcze ktoś wywoła Ukrzyżowanie Matthiasa Grünewalda z Chrystusem, którego ciało [jest] sine i jakby pokryte polewą, nakrapiane krwawymi punktami jak łupina kasztana, zjeżone drzazgami rózeg pozostałych w otworach ran – jak opisywał fizyczne zniszczenie Boga-człowieka francuski pisarz Joris-Karl Huysmans. Nad wspomnieniem unosić się pewnie będzie zmierzch i przemijanie, zanurzy się ono w atmosferze żalu i schyłkowości, życia do czasu.

***

„Zdjęta” aparatem fotograficznym kobieta – rozpoznajemy płeć, gdyż rękawiczki odsłaniają białe przedramiona – gubi się pod całunem. Widzimy zaledwie jej kontur, jakąś nieprzeniknioną czerń. Ona przestaje być. Pod tą zasłoną może się zresztą ukrywać każdy, kto rozpamiętuje stratę i odgradza się od świata; ktoś zlękniony, osamotniony i cierpiący, kto powtarza larvatus provedo – „idę zamaskowany”. I z lubością rozpamiętuje każdą troskę, co więcej – powtarza ją w sobie. Ktoś, kto wątpi, nie dowierza, czegoś się boi. I zanurza się coraz głębiej i głębiej.

Jej oczy rozmywają się, nie patrzą. Tak jak nie patrzy na nas Chłopiec w niebieskiej bluzie Modiglianiego. A mimo to widzi, lecz obrazy powstają poza oczami. Bo to widzenie uwewnętrznione, zbudowane z pamięci i ukrytych znaczeń. Takie postrzeganie przypomina sen, pomaga zastygnąć w pustce, znaleźć się tam, gdzie wszystko już uporządkowane: i strata, i cisza, i samotność. Tylko tam – w najdalszej dali ciała, w ciemni bez zmysłów można znaleźć schronienie. Tylko tam można się uratować.

Podobnie bronili się więźniowie niemieckich obozów zagłady. Chcąc zachować człowieczeństwo, uniknąć uprzedmiotowienia, stawali się własnymi grobami. Próbowali znieistnieć, przenicować się do środka. W gwarze obozowej nazywano ich muzułmanami. Więźniowie ci – opowiadał Bruno Bettelheim – po przejściu przez pewien punkt wewnętrzny wprawiani byli przez system obozowy w ruch jak puste powłoki. Zdawało się, że niczego nie odczuwają, że znaleźli się poza strachem i cierpieniem. Żaden gest nie pochodził od nich samych, każdy podyktowany był nakazem zewnętrznym. W pewnej chwili przestawali reagować na cokolwiek. Powłóczyli nogami, nie odrywając stóp od ziemi, a kiedy ich oczy także nieruchomiały – umierali. Współwięźniowie obawiali się ich, stronili od nich, traktowali jak trędowatych. Jakby śmiertelne odrętwienie przenosiło się z jednej osoby na drugą. Jakby wystarczył dotyk, oddychanie tym samym powietrzem, aby znaleźć się tam, dokąd tamci już doszli.

Powróćmy do portretu, do tego pożółkłego, zafarbowanego brązami zdjęcia, którego barwy przywodzą na myśl błoto, zbutwiałe ściany, ciemny cukier i woń dymu z komór gazowych. Kobieta klęczy, z trudem dźwiga swoje i drugie życie. Ta muzułmanka całkiem przypomina „muzułmana”. Zobaczyłem [ją] tam, w środku całego zgiełku, była bardzo spokojna – wspominał Samuel Aranda. Już oddzieliła się od ludzi, już zasklepiła się w sobie. Zamieszkała w szufladzie własnego ciała, rozłączyła się ze światem. Światem, z którego tak szybko odchodzą bliscy. Ponieważ Nie ma tragedyj okropniejszych nad te, co się odbywają koło ognisk domowych – ostrzegał Zygmunt Krasiński. Kto lepiej od wieszcza poznał opuszczenie? Kto bardziej niż on rozumiał powolne umieranie, niż on zwierzający się Delfinie Potockiej: Chory jestem ogromnie […] z wstrząśnienia duchowego i z troski wiecznej, każdochwilnej?

Ona też zna tę troskę każdochwilną. Rozumie wyobcowanie i zagubienie. Wprawdzie kultura Wschodu podarowała jej zasłonę, która pomaga zmieścić się w nocach i dniach; otrzymała schronienie, trzecią powiekę, woal licujący twarz, ale tradycja, ofiarowując kamuflaż, nie uchroniła jej przed uprzedzeniami i przeinaczeniami. Skazała ją na Kierkegaardowskie niebycie człowiekiem. Co więc wybiera? Szatę Dejaniry, otula się niszczycielską mocą i zniszczała znajduje ucieczkę, przeżycie w drugiej przestrzeni. Osobność. Pewnie nie wie, że ukrywając znużenie, przerażenie, żal, sama staje się Znużeniem. Przerażeniem. Żalem.

***

Pomylił się chyba Aidan Sullivan, przewodniczący jury, kiedy tłumaczył, że fotografia Samuela Arandy to ponadczasowe wyobrażenie matki tulącej swojego dzielnego syna. Zdjęcie pokazuje dwie osoby: mdlejącego chłopca podtrzymywanego przez zakwefioną kobietę. Czy matka nie zdjęłaby rękawiczek, obejmując swoje dziecko? Hafty na rękawiczkach są jej jedyną ozdobą. To na nich zatrzymuje się wzrok, śledzi węzły, supły, wydziergane kwiaty. Czyżby dla modnego drobiazgu wyrzekła się prawdziwego dotyku?

Pamiętam inną rękawiczkę, z autoportretu Albrechta Dürera namalowanego w 1498 roku. Artysta jest tam skupiony, spogląda gdzieś w dal. Pewnie rozumie, że setki lat po jego śmierci oglądający obraz będą tak samo przejęci jak jemu współcześni. Jedną ręką oparł się o stół, ześlizguje się z niej jedwabna rękawiczka – powtórzona potem na fotografii. Stój! – krzyczał Czesław Miłosz – Zadrżyj w sercu swoim! Nie umywaj rąk! Nie umywaj rąk! – szepczą może genialny malarz i kobieta ze zdjęcia – pozostaw na nich ślady! Ochroń je, zachowaj, kiedyś jeszcze przemówią.

A pod zdjęciem mówią słowa. To one odkrywają tajemnicę: Fatima al-Qaws przytula swojego syna Zayeda (18) cierpiącego wskutek rozpylenia gazu łzawiącego podczas ulicznej demonstracji, w której uczestniczył 15 października 2011 roku w jemeńskim Sanaa. Doszło wówczas do eskalacji protestów przeciwko trwającym trzydzieści trzy lata autorytarnym rządom prezydenta Ali Abdullaha Saleha.

Podpis pod zdjęciem jest ważny, bowiem fotografia prasowa to również dokument. Odnosi się do konkretnego miejsca i czasu. Tu liczy się tożsamość, zupełnie jak na wojnie, gdzie ciało zabitego wroga nie wzbudza litości; przeciwnie – im więcej zabitych, tym lepiej. Notatka pod portretem usprawiedliwia też mękę. Z niej dowiadujemy się, że chłopiec cierpiał za sprawę. Waga słów, szok fotografii – brzmiało hasło reklamowe ogłoszone przez francuski tygodnik „Paris Match” w 1949 roku. I nie straciło dziś nic na ważności. Bo choć zdjęcie wyraża myśli, to posługuje się językiem złożonym z gry świateł i cieni, kompozycji, precyzji, czasem melodii. Trzeba słów, aby odkodować ten zapis. One dopiero pozwalają powrócić do tamtych wydarzeń, przenoszą nas do odległych krain, budują tło, jeszcze jedną przestrzeń. Wyjaśniają, że młodzieniec walczył z surową władzą, co więcej – jego ofiara nie była daremna. Wcale zresztą nie stracił życia, ocalał.

***

Jak wybrać jedno z tysięcy zdjęć? Jak oddzielić winę od przewiny? Wygląda na to, że apetyt na obrazy przedstawiające ciała umęczone jest prawie tak silny jak na wizerunki ciał nagich – przekonywała Susan Sontag. Nagrodzony obraz pokazuje piękno męskiego ciała i odciśnięty na nim ból. Zaspokaja, widać, odwieczną potrzebę delectatio dolorosa – obsesyjnego rozpamiętywania męki, współodczuwania połączonego z bólem i gniewem. Na szczęście dla oglądających wystawę męka pochodzi z dalekiego świata. A takie cierpienie łatwiej znieść. Jak nieszczęście cudze i dalekie.