Ryszard Chrzanowski

Fragment książki pt. „Wędrówki pod znakiem Skorpiona” – rozdział I strony 77-84. Wyd. Medycyna Praktyczna 2013.

„Przepowiednia“

To była bardzo mroźna zima. Przeszywający zimny wiatr najpierw utrudniał mi powrót ze szkoły do domu, a potem ściął mnie z nóg i padłem. Ledwo doczołgałem się do łóżka.

Gorączkowałem, majaczyłem, brakowało mi tchu.

Nad ranem przysiadła koło mnie postać opięta w szarą opończę zamkniętą pod szyją błyszczącą klamrą. Ciemne loki z siwiejącymi kosmykami spływały na jej ramiona.

Nie martw się – powiedziała spokojnie. Niedługo będziesz znowu zdrowy, choć trochę osłabiony.

Wstrzymałem oddech, unosząc się z trudem na poduszkach i słuchałem jej półśpiewnej recytacji.

Półkula północna zaczyna się zwracać ku słońcu. Wielu wojowników – na wschodnich równinach – tej wiosny nie doczeka. Ale twoja godzina jeszcze nie nadeszła. Jestem tego pewna, ponieważ dla mnie czas i przestrzeń mają inne znaczenie niż dla ciebie.

Dotknęła delikatnie mojego ramienia.

‑ Nie pytaj o nic, sama ci powiem, co jest ważne, jeżeli cię znowu odwiedzę.

Rozpływała się stopniowo w półmroku nadchodzącego świtu.

Podmuch wiatru szarpnął oknem. Opadłem na przepocone poduszki i dzwonki tętna w mojej gorącej głowie zaczęły się powoli uspokajać.

‑ Już nieco lepiej dzisiaj wyglądasz. Głos matki wyrwał mnie ze snu. Wpychała mi pod pachę termometr. ‑ Jeszcze stale trzydzieści osiem i pięć ‑ odczytała. Przygotuję nacieranie terpentyną. Teraz syrop i aspiryna, a potem wypijesz ciepłe mleko z miodem. Za trzy dni powinno być po wszystkim. Wstawałeś w nocy? – zapytała.

Skądże – odpowiedziałem. Spojrzała na mnie podejrzliwie:

Przecież zostawiłam specjalnie uchylone drzwi, a teraz były zamknięte – zadumała się. Ach, pewnie to tylko przeciąg… zatrzasnął drzwi.

Dwa dni później, po postawieniu baniek, gorączka opadła, ustąpiły bóle mięśni, przestało mnie kłuć w boku i powrócił apetyt. Przez okno padały ciepłe promienie słońca chylącego się ku zachodowi.

Wiedziałem, że wyzdrowieję, będę mógł czytać bratu Marcinowi Baśnie polskie, pojutrze przyjdzie pan Stefan, harcerz Szarych Szeregów, który nosi w kieszeni pistolet. On poprawi moje zadania z rachunków i opowie mi o odkryciach Edisona. A potem znowu wrócę do szkoły.

– Masz rację: wrócisz do tej szkoły, potem jako gimnazjalista zaczniesz się uczyć na tajnych kompletach, następnie zdasz w mieście maturę i będziesz dalej studiował. Po otrzymaniu dyplomu będziesz się nadal uczył, prowadził badania, podróżował, spotykał wielu mądrych ludzi. Będziesz także nauczał studentów.

Przechadzała się teraz lekkim krokiem baletnicy wzdłuż mojego łóżka i zawracała za każdym razem półpiruetem, wspinając się na czubki palców.

Spod lekkiej, tiulowej, seledynowej pelerynki przeświecał kremowy kostium i luźna bluzka z głębokim dekoltem, z którego błyskała momentami półokrągłość pełnego biustu. Rozszerzające się ku dołowi spodnie były po jednej stronie rozcięte od połowy uda w dół. Ciemnokasztanowe włosy pływały wokół jej głowy przy każdym zwrocie. Nie patrząc na mnie, ciągnęła dalej:

‑ Tak postanowiłyśmy – ja i moje kuzynki. One także chcą ci pomóc. Ofiarujemy ci na początek tylko jeden dar: dociekliwość, to znaczy potrzebę stawiania pytań – sobie samemu i innym. Nie będziesz ograniczony w zadawaniu pytań, ale nie na wszystkie znajdziesz odpowiedź. Ty sam będziesz musiał zdecydować, jaki użytek zrobisz z pytań i z odpowiedzi. Nie wyznaczymy ci żadnej granicy, ale ustalimy linię, której nie wolno przekroczyć, wyciągając wnioski. Poza ta linią leżą rozwiązania, które mogłyby w jakikolwiek sposób zranić innych ludzi lub zwierzęta, które mogłyby niszczyć harmonię i piękno świata, jaki teraz poznajesz. Mamy tysiące sposobów na to, aby odebrać ci nasz podarunek i uczynić cię nieszkodliwym. Wiemy zawsze i wszystko o wszystkich. Służymy najwyższej Istocie, która kiedyś cię osądzi.

– Ale czy ja będę mógł…

– Będziesz mógł! – przerwała stanowczo, zatrzymując się. Nas interesuje tylko ogólny plan. O reszcie musisz sam decydować, sam wybierać. Za chwilę ci udowodnię, że my możemy poznać szczegóły, spoglądając na pasmo czasu. Możemy korygować twoje decyzje, ale pozostawimy je tylko tobie, jeżeli będziesz się poruszał w kierunku, który jest zgodny z naszymi zamierzeniami. Nie zapobiegniemy jednak twojej wędrówce po złej ścieżce lub w złym miejscu, jeżeli nas kiedyś głęboko rozczarujesz lub spróbujesz oszukać.

Przerwała na moment i bezszelestnie zataczała półkręgi, pozwalając głowie opadać na boki i wachlując skrzydełkami ramion. Wyglądała teraz dużo młodziej, jaśniej niż podczas pierwszej wizyty.

Zatrzymała się na dywaniku przed łóżkiem i z rozwartymi ramionami kontynuowała mezzosopranem swój recytatyw.

Konstancja i Fortuna będą cię obserwować i w miarę potrzeby wspierać. Przypuszczam, że wybierzesz jedną z nich na opiekunkę, ale możesz zmienić wybór. Musisz jednak zrozumieć, która lepiej odpowiada twojej naturze. Tralalalalaaaaa! – śpiewając przeskoczyła z jednej nogi na drugą.

Przymierze z jedną z nich pozwoli ci lepiej wybierać pytania prowadzące do należytych decyzji, ale nie zagwarantuje zadowalającego rezultatu. One mają swoje zasady, a ty będziesz miał swoje cele, ambicje, sukcesy i niepowodzenia. One mogą doradzić, czasami ostrzec, ale ty będziesz rozstrzygał, co ma dla ciebie wartość.

Kręciło mi się w głowie – nie próbowałem nawet wyciągnąć do niej ręki, czy o coś zapytać, aby jej nie spłoszyć. Chciałem wiedzieć więcej, zrozumieć, dostać praktyczne wskazówki, dowiedzieć się, czy mogę ją przywołać, znaleźć?

Znakomicie – roześmiała się i spojrzała mi w oczy. – Zaczynasz już robić postępy i zadajesz sobie pytania. Nie zostawię cię bez opieki, ale ja lub MY razem, bez ciebie, decydujemy, kiedy i jak poradzić, ostrzec czy pomóc. Musisz się nauczyć odczytywać nasze znaki, rozpoznawać naszych posłańców. Często wyglądają całkiem inaczej niż się spodziewasz. To może być stary człowiek, dziecko, zakonnica, biedny, bogaty, uczony lub prosty, zdrowy lub ułomny, żółty lub śniady. Nauczysz się czytać sygnały inne niż tylko słowa! Ocenisz, co jest prawdą, co tylko pomyłką, a co zamierzonym oszustwem.

To może być spojrzenie, zapach, niespodziewany ruch, niewypowiedziane słowo. Czasem to krzyk tłumów, skandowanie, bezmyślny upór w powtarzaniu słów i gestów. Niekiedy bezczynność, milczący mur. To zrywający się w powietrze klucz dzikich gęsi, ujadanie psa, krwisty odblask zachodzącego słońca, krzyk puchacza w nocy, grzmot w oddali lub cisza. Musisz czytać znaki natury jak żeglarz, który staje się częścią wiatru, żagla, fali morskiej, chmur oraz gwiazdozbiorów i zastanowić się zawsze nad wszystkim, co wyda się niewłaściwe, nie na miejscu, o dziwnym czasie! Ha, ha, haaa! Jakaż to piękna przygoda czeka na ciebie! Roześmiała się. – I tyle osób robi cichaczem, in pectore, zakłady o to, jak rozporządzisz swoim życiem – dorzuciła poważniejąc.

– A Fortuna…? – wyszeptałem.

– Oooo – zdziwiła się. ‑ Już wybierasz, choć nie rozumiesz jeszcze, kim ona jest naprawdę. Ale skoro od niej zacząłeś, to muszę ci wyjaśnić, że nie jest to, jak sądzi większość – wyłącznie bogactwo, przyjemności, naszyjnik z diamentów. Coraz głośniej recytowała, podnosząc ton i wyrzucając z siebie w bezruchu słowa. – Ja, Fortuna, to przypadek, ryzyko, szansa, możliwość, niepewność, nadzieja, zawód, zwycięstwo, przegrana, przelotność, zmienność i złudzenie. Przy mnie nikt się nie nudzi, ale przeze mnie wielu płacze! Ja mogę spowodować, że spóźnisz się na autobus mający cię zawieźć do ukochanej i będziesz zrozpaczony, ale podziękujecie losowi, kiedy się okaże, że trzydziestu pasażerów tego autobusu zginęło w katastrofie, a ciebie wśród nich nie było – przerwała na chwilę.

Ja mogę spowodować, że znajdziesz się w złym miejscu o niewłaściwym czasie, ale mogę pokierować twoje kroki w dobrym kierunku i ułatwić ci spotkanie ze sprzymierzeńcem. To jest Fortuna! Księżniczka niepewności i szansy! Konstancja włada całkiem innym królestwem – kontynuowała, wznawiając powolne, posuwiste kroki i wykonując płynne ruchy ramion. To spokojnie płynąca, uregulowana rzeka, w której nie możesz wprawdzie dwa razy się zanurzyć w identycznym momencie, ale możesz to zrobić w podobnych warunkach jutro, za miesiąc i pewnie także za rok.

To życie podlegające małym, przewidywalnym zmianom. To codzienny spacer Emanuela Kanta przez ulice Królewca – każdy wiedział, o której godzinie przejdzie on obok warsztatu zegarmistrza. To ukończone zgodnie z planem studia, odbyte praktyki, książeczka oszczędnościowa. To twoja spokojna zgoda na to, że przez dwadzieścia pięć następnych lat będziesz każdego roboczego dnia w tygodniu wchodził przez tę samą portiernię do twojej kancelarii, a w lipcu pojedziesz na wakacje.

Konstancja spojrzy z tobą w przyszłość i pomoże ci dojść za trzydzieści lat tam, dokąd chciałbyś dotrzeć. To wierna żona, posłuszne i pracowite dzieci, to niezawodni przyjaciele, to uznanie przełożonych, coraz wyższa klasa orderu zasług, poborów i zapewnione miejsce w grobie rodzinnym. Rozumiesz? Uśmiechnęła się.

– Ale czy Konstancja może to zagwarantować? Czy nie wpadnie z mojego powodu w spór z Fortuną, która zechce wystawić mnie na niepewny los, na jakąś ciężką próbę? Czy Fortuna nie zepsuje planu Konstancji? Czy one w ogóle wpływają na ludzi, którzy bez przerwy ze sobą konkurują i walczą o znaczenie, moc, posiadanie? Czy wszystko to nie jest już gdzieś przewidziane, zapisane w księdze… Czy moja droga nie została już wytyczona? Pytałem coraz bardziej gorączkowo, a ona nie przestawała przemieszczać się wokół w płynnym rytmie.

– Zadziwiające, zdumiewające, czarujące… – zaczęła nucić cichutko. Taki brzdąc i już zadaje coraz mądrzejsze pytania, choć dotąd nie dotknął go jeszcze bezpośrednio żaden wielki ból, kształtujący charakter i wyzwalający bunt – szeptała do siebie samej. Po czym nagle sfrunęła jednym ruchem na brzeg mego łóżka. – Cieszę się, że nie straciłam czasu, odwiedzając cię. Zaczynasz szybko dojrzewać, zadajesz ciekawe pytania. Tylko dalej tak: odważnie, bez hamulców, bez granic, w tajemnicy kiedy trzeba; jawnie, kiedy to konieczne – zaczęła równym, spokojnym, nieco zimnym tonem, który kontrastował teraz z jej wiosennym strojem. Najpierw musisz sobie zadać następujące pytanie: Co jest dla mnie ważniejsze: być kimś znaczącym i użytecznym dla ludzi, wśród których żyję, czy też posiadać dobra, tytuły, władzę? Pomocnicze pytanie: Co cenię sobie wyżej: czy wartości niematerialne, czy też materialne? – mówiła teraz autorytatywnie jak podczas pierwszej wizyty.

Przyjmijmy, aby szybciej zakończyć te rozważania, że mamy do czynienia z pojęciami, które się wzajemnie wykluczają. To dla ułatwienia, choć nie rzadkie są w ciagu życia zmiany poglądów i kombinacje pojęć. Podejrzewam, że odpowiedź na te pytania zajmie ci nieco czasu. Nie czekaj jednak za długo, ale daj znak, kiedy będziesz przekonany, że wiesz, czego chcesz.

Podfrunęła szybkimi krokami na środek pokoju i balansując biodrami, mówiła trochę do siebie trochę do mnie.

My, to znaczy na przykład Konstancja, Fortuna i ja – a jest nas na służbie jeszcze więcej – nie możemy być traktowane w kategoriach śmiertelnego świata, choć pomagamy kształtować ludzki los. Jeżeli poświęcamy komuś więcej uwagi, to nie staje się to przedmiotem zazdrości albo konkurencji pomiędzy nami. My pomagamy, jeżeli znajdujemy posłuch, zrozumieć naturę losu, względność szczęścia, cierpienie i przemijanie. Wskazujemy, jak wybrać zamierzoną drogę, by zbliżyć się do ideału dobrze przeżytego życia. Możemy pomagać w różny sposób, ale zawsze wymagamy szczerości i zrozumienia sygnałów, jakie przekazujemy. Czasami możemy chronić i wspierać, ale tylko respektując prawdę. Ty musisz sam wybrać, czy bardziej zaufasz Konstancji, czy też Fortunie, ale nie możemy być całkowicie odpowiedzialne za twoje decyzje lub błędy. Masz wolną wolę. My możemy ci wskazać instrumenty i tajemne ścieżki. Wiemy o tobie dużo, ale nie wszystko. Nie jesteśmy wszechmocne. Ponadto…, ponadto …– przeciągała jakby się zastanawiając – często lepiej nie znać swojej przyszłości, swojego losu. Wtedy jest ciekawiej i każdy może wypróbować swoje możliwości, rozwinąć skrzydła. A my wspieramy, kiedy to konieczne – zmierzała zdecydowanie ku końcowi, z radosnym błyskiem piwnych oczu.

W tym momencie odważyłem się zapytać:

Ponieważ nasza sytuacja jest w pewien sposób nierówna – wiesz o mnie niebotycznie więcej niż ja o tobie, o Bezimienna, zostaw mi, choć jeden znak, że byłaś i znasz prawdę o mnie.

Zakreślała ósemki, jakby na lodowisku, przesuwając się delikatnie obok łóżka i nucąc nieznaną mi melodię:

–Mój wewnętrzny głos mi mówi, że już za dużo czasu ci poświeciłam i powiedziałam więcej niż to zwykle robię. Ale wiem, że starałeś się zrozumieć trudne sprawy, zadawałeś istotne pytania. To nie była rozmowa z dzieckiem – to była rozmowa z dojrzewającym człowiekiem. Ponadto umiesz ładnie słuchać. Los twojego ojca jest stale niepewny. Szanujesz – ba – nawet skrycie uwielbiasz matkę, ale nie odciągasz jej od obowiązków wobec młodszego brata. Kochasz zwierzęta, zwłaszcza, że chcesz naprawić krzywdę jaką zrobiłeś kiedyś chudemu kotkowi. Odsłonię ci coś z prawdopodobnej przyszłości, ale pozostanie to naszą tajemnicą. Nauczysz się lepiej obserwować otoczenie i rozpoznawać znaki. Wykorzystasz te wiadomości w dobrym celu – nie dla samozadowolenia lub na szkodę innych. Przyrzekasz?

Poczułem lęk przed tym, co mogę usłyszeć. Ale nie miałem wyjścia, a ponadto chciałem sprawdzić, czy sprostam moim zadaniom, oczekując wsparcia Fortuny – co było w czasie wojny zrozumiałym wyborem. Tak, przyrzekam – odpowiedziałem spokojnie.

Zgoda, ale tajemnicy dochowasz aż do dnia, w którym sprawdzi się moja przepowiednia – w innym wypadku unieważnię umowę – zagroziła.

Rozumiem – potwierdziłem.

Przysiadła w nogach łóżka i monotonnie, bez przerw mówiła jakby odczytywała z rozwijającej się taśmy:

– Nauczysz się różnych języków, potrafisz rozpoznawać ukrytą mowę, nauczysz się spostrzegać szybko to, czego nie dostrzegają inni. Będziesz coraz trafniej zadawał pytania. Jutro spojrzysz na Południe i zapytasz: co jest za tymi górami? Będziesz nalegał i dociekał, dopóki nie dowiesz się prawdy. Będziesz spoglądał na Południe i wędrował nie tylko w tym kierunku, ale także na Zachód. Zachód słońca będzie dla ciebie czasem skupienia i natchnienia. Zrozumiesz, że właśnie w tym momencie obracasz się szybko wraz z całym globem na wschód, choć nigdy nie będziesz tam podążał. Poznasz jednak kultury Wschodu. Ludzie obcych religii będą cię często lepiej rozumieć niż ludzie twojej własnej wiary. Wielu z nich w ogóle cię nie zrozumie, chociaż odpowiesz na ich pytania. Kobieta zrozumie cię lepiej niż wielu mężczyzn. Zaufa ci łatwo, ale ty będziesz jej ufał w mniejszym stopniu. Ty uwierzysz mężczyznom, choć wielu się ciebie wyprze. Nie będziesz zbyt mocny, ale przetrwasz wiele prób. Trzy razy rada mędrców powierzy ci młodzież, ale ty nie pozostaniesz wśród nich, bo za późno zrozumiesz, że czasami „mniej” znaczy „więcej”. Będziesz szukał prawdy, zaglądając do ludzkich serc i dusz. Kiedyś ktoś inny zajrzy do serca i ducha twego. Fortuna cię wesprze cię i tysiąc razy ochroni. Nie nadużyj jej, bo cię porzuci. Konstancja zrozumie, że ty, choćbyś się zmuszał, nie będziesz do końca dni przechodził do pracy stale przez tę samą bramkę. Ostatnie znaki, po których poznasz prawdę słów moich – tu wspierając się na łokciach, pochyliła się nade mną – zapamiętaj dobrze!

Kiedy wypełnisz dużą część prac, nastanie czas okrutny, choć niebo będzie pogodne i zima złagodnieje. Kłamstwo i chciwość zapanują nad prawdą i rzetelnością. Białe stanie się czarne, a czarne zechce się stać białym. Metal będzie się ścierał z metalem na ziemi, w powietrzu i na wodzie. I masy ruszą przez granice we wszystkich kierunkach.

Wtedy kobieta weźmie cię za rękę i powie: rzućmy na chwilę zagrodę naszą i poszukajmy, czy istnieje jeszcze zielona dolina, gdzie zwierzę i człowiek mogą spędzać dni swoje. Pójdziesz z nią, bo urodziliście się pod zgodnym znakiem liczby „12”.

Nie będziesz bogaty, ale karoca zawiezie cię przez winnice, las, góry, wąwozy i strumienie do wioski, gdzie bogaci schronią się wśród mniej bogatych. I otworzy się dolina pełna zieleni z widokiem na białe szczyty sięgające chmur i błękitu.

Ongiś chadzał po jej zboczach niedźwiedź. Teraz skamieniały pozdrowi was u wejścia do doliny.

Dzwonki bydła, baranów i kóz dźwięczą dzisiaj na pagórkach i łąkach. Bańki mleka z udoju czekają na wóz. Las zaczyna się złocić i liść opada. Pstrąg rzuca się w strumieniu. Pszczoła krząta się, póki słońce jeszcze grzeje. Deski i bale schną dla cieśli, pachnąc żywicą. Siano w stodole lub otulone w białe pakunki – starczy na zimę. Koń niesie młodą dziewczynę, klapiąc po dróżce i zostawia ślady. Pies strzeże obejścia, a koty polują lub ocierają się o buty wasze. Dolina tętni spokojnym rytmem życia i nadziei.

W gospodzie spotkasz przy stole dwie stare kobiety, których wieku nie odgadniesz. Jedna niemal ślepa. Więc druga pokaże ci swoją fotografię z czasu wojny dawno minionej. Młoda twarz, na głowie czepek z czerwonym niegdyś krzyżem. Zobaczysz fotografię, która jeszcze nie powstała. Ona więc będzie ostatecznym znakiem, że każde moje słowo i wskazanie wszelkie prawdą jest !

Nie szukaj mnie, ale patrz na znaki różne i do izby nie wchodź, gdzie czekać mogą trzy stare kobiety. Jedna z nich może przeciąć twoją nitkę, której ja teraz pilnować będę.

Monotonny głos niemal mnie uśpił. Musnęła ciepłą wargą moje czoło i lekko podskoczywszy, powiewając pelerynką, przeniknęła przez szybę.

A ja już wędrowałem we śnie wraz z moją towarzyszką, piękną jak moja matka, choć do matki wcale niepodobną, przez zieleń połonin i symfonię dzwonków owiec, w kierunku promienistego słońca.

Rano obudziłem się bez gorączki.

Tajemnicy dotrzymałem przez długie lata i czasami tylko olśniony nagle odkrywałem fragmenty przepowiedni.

Zieloną dolinę widziałem już raz w zimie, w śniegowej szacie, ale jej nie rozpoznałem – aż do wczoraj.

Pod wieczór w gospodzie dwie stare kobiety zrobiły nam miejsce przy swoim stole.

Jedna, niemal ślepa, nosiła na ręce duży złoty zegarek z nieco porysowanym i zmatowiałym szkłem. Co chwilę przerywała drugiej, pytając zachrypłym głosem:

– Któraż to jest już godzina?

Lub:

– Czy to nie jest już czas?

– Nie. Jeszcze nie – odpowiadała ta druga, wygrzebując ze starczą niezręcznością z przepaścistej, czarnej, odrapanej torebki wyblakłą i pomiętą fotografię. Zobaczyłem młodą sanitariuszkę stojącą obok oficera Wehrmachtu przed wejściem do baraku oznaczonego tablicą: „District Warschau – Feldlazaret 2”.

– 1944 rok? – zapytałem.

Skinęła głową i grube łzy zaczęły powoli spływać po zmarszczkach jej policzków.

Tego dnia zrozumiałem niemal wszystko.