Katarzyna Wierzbicka

Druga nagroda w konkursie literackim OIL w Warszawie “O złote pióro Asklepiosa” pod hasłem “Mistrz-uczeń w medycynie”

Takiego pamiętam

pochylony
nad sylwetką chorego
jakby układał uważnie
z drobnych gwiazd
konstelacje diagnozy

wsłuchany
przez stetoskop w ciche tony
z miną melomana
łączącego w skupieniu
nuty partytury serca

drobnym pismem
lekarskich hieroglifów
kreślący linie
recepturowych wierszy

przy kawie parzonej naprędce
obok grubych ksiąg
snujący opowieści
przetykane terminologią łacińską
jak wstążkami zakładek

trochę monumentalnie groźny
z rosłej katedry sali wykładowej

tak ludzki
kiedy nerwowo szukał papierosa
wychodząc po obchodzie
z sali terminalnego pacjenta

pierwszy raz
na naszych oczach
bez wstydu bezradny

10.03.2022

Druga nagroda w kategorii poezja. XI edycja Konkursu Literackiego im. prof. Andrzeja Szczeklika “Przychodzi wena do lekarza” 2022

 

Otulam się ciszą

W bezkresnym niebie szukam głębi
myśli pulsują
czuję pod skórą ich niepokój
te wczorajsze zasnęły w bezruchu
pokryje je kurz i lekka nić pajęcza

omiatam kąty nieobecnością pełne
kiedy nadchodzi jesień
zakwita czasem we śnie twoim uśmiechem
częściej na kształt starych butów van Gogha
ciśnie w czasie spaceru przez życie

nocą otulona ciszą
uwalniam stopy w bosym tańcu

tęsknota nigdy nie śpi

 

Druga nagroda w kategorii proza. XI edycja Konkursu Literackiego im. prof. Andrzeja Szczeklika “Przychodzi wena do lekarza” 2022

Czekanie boli

            Noce w szpitalu pachną lepkim oczekiwaniem. Bezsenność pomieszana jest z bólem, senne marzenia z tęsknotą. Wszystko zastyga. Cichy pokój jest jak klatka, która dusi. Rano trzeba otworzyć okna, wywiać to co złe.

*

Wyciszam emocje. Ciemność otulona szorstkim kocem. Sąsiadka chrapie, zresztą uprzedzała. Kran nad umywalką znów słabo dokręcony, przepuszcza co jakiś czas krople życia z innego świata. Wtapiam się w mrok czekając na świt. Udając dzielność przed samą sobą znów nie poprosiłam o tabletkę na sen. Słuchawkami odgradzam się od dźwięków sali. Cicha muzyka przy zamkniętych oczach stwarza pozory normalności.

            Przerywa to ostre światło jarzeniówki. Pielęgniarka z ostatnią tego dnia porcją kroplówek do pani X. Znów ciemno. Z trudem rezygnuję z czytania.  Noc byłaby łagodniejsza, gdybym zaklinała czas stronicami książek. Zaczynam udawać sama przed sobą senność. Staram się nie myśleć o domu i dzieciach. Wiem, że wtedy długo w noc będę próbowała nie płakać.

*

Jak pachniały mi noce dyżurów, gdy zaczynałam pracę w szpitalu? Niepokojem przed wyzwaniem, zapachem kolejnej kawy słodzonej tremą, jak przed występem, w biegu zjedzonym batonikiem, zmęczeniem pomieszanym z porcją adrenaliny. Zapach szpitalnych korytarzy, ból połączony z potem i moczem, dochodzący przez uchylone drzwi z sal chorych.

Noc na dyżurze dawała czas na trochę wytchnienia. Sen pacjentów był nadzieją na przerwę w pracy, chwilę oddechu. Szybki telefon do domu. Uśmiech na twarzy z myślą o dzieciach. Dobra tęsknota kojąca, dająca siłę i perspektywę oddechu poza murami szpitala.

Dźwięk karetki za oknem budził duchy. Chwila mobilizacji, klapki na stopy, schody, korytarz, zakręt i niepewność co znowu się wydarzy. Praca, praca, praca. Wskazówki zegara popychane kolejnym zleceniem, oczekiwaniem na wyniki badań. Znów szansa na krótki sen wykradany nocy. Czekanie na upragniony poranek.

*

Jestem w innym szpitalu, pozornie podobne sale, korytarze znane z pracy. Bliźniacze pomieszczenia, te same dźwięki telefonów, wind, wózka z jedzeniem. Tak samo brzmiące zagonione, szybkie kroki. Teraz nie moje.

            Tkwię w szpitalnym łóżku jak za karę. Zwijam się w kłębek pełen nitek wątpliwości. Czekanie boli.

            Na korytarzu pacjenci z sali obok grają w szachy. Kiedy to ja rozstawiałam pionki na planszy dnia? Królowa dyżuru czy goniec? Pacjenci jak pionki zbijani czasem przez życie. Przesuwani z białych na czarne pola. Kto rozgrywał partie, czyje plany wygrywały, czyje strategie, wyjścia były lepsze…

            Chyba jednak tu utknęłam. Zaczarowana na szachownicy szpitalnych pomieszczeń. Jaki dziś ruch ktoś przewidział dla mnie? Białe pola łóżka, przeskok na salę operacyjną, konsylium czy wybawienie i wypis do domu? Czekam. Niestrudzenie. Jak wieża wypatruję szansy na ruch.

            Jaki kolor jest wygrany? Białego szpitalnego nie lubię. Blada w białej pościeli powoli znikam. Czarny kojarzy mi się zawsze smutno, po śmierci A. zbyt długo śniły mi się kobiety w czarnych kapeluszach. Czemu szachy nie mają innych barw?

            *

            Kolejny pacjent na dyżurze, przypadek pchający wskazówki zegara do przodu. Oby jeszcze przetrwać kilka godzin. Coraz większe zmęczenie zabiera na bok empatię, odziera z uważności. Przypadek, dokumenty, zlecenia leków i badań. Narasta irytacja jak ból zęba. Chociaż chwila przerwy na herbatę dałaby mi szansę na zebranie myśli. Dopiero zatroskane pytanie kogoś z rodziny pacjenta w słuchawce telefonu, na izbie przyjęć, znów stawia mnie na właściwym miejscu. Przecież nie jestem tu za karę, lecz z wyboru. Kolejny pacjent z karetki to nie wróg snu, ale ktoś, kto mnie potrzebuje. Moja mama też się o mnie wciąż martwi.

Znów uśmiecham się pod nosem, kiedy przypominam sobie zdziwienie córeczki, że mamy w szpitalu izbę przyjęć. Świetnie, to znaczy robicie sobie przyjęcia? Naburmuszyła się wtedy na mnie, że znikam z domu dla zabawy. Zatem teraz całą sobą, mimo pracy – czekam z niecierpliwością na możliwość powrotu do domu i jej uśmiechu.

*

Kolejny pacjent na korytarzu daje poczucie wspólnoty w bólu, tęsknocie za domem, niepewności. Rośnie uważność na proste gesty, czujność – na słabe uśmiechy i lękliwe spojrzenia.

Czy pamiętam jeszcze zapach lasu, łąki o świcie, jabłka zerwanego w sadzie? Jak pachnie mój ból? Najbardziej strachem o dzieci, potem niepewnością jutra, tęsknotą spacerów. Czytam kompulsywnie, zatrzaskuję drzwi trwodze gęsto zapisaną kartką. Czytam akapit trzy razy, wciąż gubię wątek. Książka pachnie drukiem. Po lesie i kawie to chyba najpiękniejszy zapach jaki przychodzi mi teraz do głowy. Jestem zła na siebie, że nie umiem skupić uwagi. Moje myśli jak psy spuszczone ze smyczy, wciąż biegną przez szpitalne korytarze w stronę okien, bliżej światła, słońca, jakby chciały uciec na zewnątrz. Tam gdzieś jest życie, powietrze, śmiech, normalna praca  i mój dom. Znów wycieram oczy tęsknotą płynące.

            Telefony od rodziny są jak iskierki słońca. Mrużę oczy jak dzwonisz. Wyobrażam sobie twoje spojrzenie. A jednak każda rozmowa rozrywa mój pozorny spokój na strzępki. Nie sądziłam, że czas tyle waży i tak spina wszystkie mięśnie w bolesne supły oczekiwania. Znów wspomnienia uleciały za okno, niebo pochmurnieje jak ja. Wszystko boli.

            *

            Maraton dyżuru. Nigdy nie byłam długodystansowcem, wolałam szybki krótki bieg niż te dalekie trasy. Nie rozumiałam nigdy tych pasji biegania. Teraz mój czas szpitalnej pracy jest jak samotny długi bieg, meta w domu. Niebawem dotrę tam, choć wydaje się to teraz nieosiągalne, zbyt odległe. Wolałabym pracować do późnej nocy, a dobowy dyżur jest dla mnie za bardzo męczący. Dużo lepiej by było tu trwać, licząc na sen we własnym łóżku. Czas pracy zasklepiony między obowiązkiem a tęsknotą za domem. Czekanie na koniec dyżuru uzmysławia mi, jak bardzo cenię powrót do normalności poza murami szpitala.

*

Maratony przebiegniętych sekund w dzwoniącej nocą ciszy. Czas biały, lepki, bolesny teraz

pachnie dla mnie jak kożuch na mleku, zapach z dzieciństwa, nielubianego mleka w kubku.

            Jak długo można trwać bez ruchu, jak długo udawać przed sobą, że się nie boję. Uczę się tego. Czuję się jak żołnierz w okopie. Leżę, zakopana w koc, czekam na nalot, atak, strzelaninę. Wszystko lepsze od oczekiwania. Walka z wrogiem. Jakie bitwy mam jeszcze stoczyć? Wróg mały, niewidzialny, zamaskowany we mnie szykuje kolejny atak, czy mogę liczyć na odwrót?

            Drażnią mnie reklamy peruk. Nie potrafię mimo to odgonić myśli o długich rudych włosach. Od razu widzę Anię z Zielonego Wzgórza, pomylone farby, lektura czytana z mamą. To może jednak zamiast rudych wolałabym zielone – kolor nadziei na głowie.

            Nie dam się wkręcić w rozmowy o przyszłości. Żyję bez zegarka, schowałam go do szafki szpitalnej pierwszego dnia. To takie moje małe oszustwo. Nie liczę tego, co niechciane. Czas odmierzam stronicami książek, porami posiłków, ruchem obłoków na niebie. Reszta teraz nie ma znaczenia. Zatapiam się w sen. Paradoksalnie w dzień dźwięki i zapachy, które mnie otaczają, pozwalają zasnąć. Ulga, sen pcha wskazówki zegara w dobrą stronę.

*

Poranek pachnie mleczną zupą. Ruch na korytarzu jak w mrowisku, wszystko się kłębi. Kroki, kroki, kroki. Szybki obchód, kawa, zapomniane zlecenie, wypis dla pacjenta. Zbiegam mimo zmęczenia po schodach. Goni mnie tęsknota za domem, poczucie dobrze przeżytego czasu. Dyżur zamyka z ulgą drzwi za sobą.  Zaraz będzie zapach mieszkania, przytulas od dzieci. Drzemka we własnym łóżku. Tyle planów, tyle chęci, tyle kroków do zrobienia. Zmęczenie ucieka gdzieś w kąt.

*

Rano budzi mnie pomiar temperatury. Wystawiam odruchowo czoło, przez ulatujący sen, który jak zawsze przyszedł dopiero nad ranem. Czemu właśnie wtedy trzeba mierzyć to, co i tak się szybko nie zmieni. Otwieram oczy znów zaskoczona bielą ścian, pustką okien.

            Czekam. Dziś pełna nadziei na wypis. Po raz kolejny sprawdzam radośnie, że obie piersi są na swoich miejscach. Szczęście zagłusza lekki ból, jak zapach czekolady z chili, słony karmel. To nic, czasem mieszanina smaków jest potrzebna dla równowagi.

            Dziś szpital ma zapach moich perfum. Otulona szalem z domu siedzę, patrzę w okno już ze spokojem. Krążące ptaki nie drażnią, stawiam z nich przecinki moim myślom lecącym do domu. Widzę już siebie za murami szpitala. Łzy znów zacierają ostrość widzenia, ale mimo to barwy mam w sobie, pod powiekami. Dobre kolory lasu, twoich oczu, ulubionych ubranek dziewczynek. W torbie mam dla dzieci drobiazgi ze szpitalnego kiosku, jak z podróży. Znów kolejne oszustwo, jakbym wracała z wakacji. Z izby przyjęć pełnej balonów urodzinowych. Na swój sposób urodziłam się tu po raz kolejny.

            Tęsknię za zapachem domu, skrzypieniem wiklinowego fotela, grą świateł na ścianie z kaboszonów lampy. Czas jak ciepły koc dziś otula mnie przyjaźnie. Wyciągam zegarek z szuflady, mruczy cicho jak kot. Wie, że wracamy do domu, dobrego czasu. Wyobrażam sobie, jaką zupę ugotowałeś dla mnie, dla dzieci. To na pewno rosół, twoja specjalność, gdy chcesz zadbać o rodzinę, nasze zdrowie. A ja przecież jednak byłam chora. Zawsze mówiłeś, że od rosołu każdy poczuje się lepiej. Czuję się świetnie na samą myśl o zupie jedzonej razem z wami.

            Słyszę kroki obchodu na korytarzu. Czekam z uśmiechem Kota Dziwaka. Cała jestem tylko uśmiechem, niewidzialnym dla świata. Nie boję się królowej. Mogę przemalować róże jeśli zechcę. Układać pasjanse z kart gorączkowych. Dziś już mnie to nie przeraża. Jeśli na razie wygrałam, mogę wiele. Czekanie przestało boleć, jest teraz jak pięknie opakowany prezent.

            Udało się. Szach – mat królowi oddziału. Dziś wracam do domu. Tyle kroków do zrobienia, tyle chęci i planów. Wychodzę stąd, oby bezpowrotnie. Na korytarzu pachnie nadzieją.

 

Druga nagroda w kategorii poezja. Konkurs “O złote pióro Asklepiosa” OIL Warszawa 2021

W czasie pandemii

Stałam się
kłębowiskiem
rozedrganych myśli

Wieczorami
próbuję
upchać je po kątach

Oplatają mnie mrocznie
zwątpienia w normalność
lęki choć nie zasiane
wyrosły dokoła

Do snu źle kołysze
niezdalne zmęczenie
bezsenność jak budzik
dzwoniący przed świtem

Znów wstaję do pracy
cięższa w przygnębienie
maski zamiast  uśmiechów
pozbawionych szminek

07.05.2021