Nieśmiertelność i bolesne przemijanie.
Pokrewieństwo dusz w podwójnej odsłonie czyli słoń w składzie porcelany.
Historia niestety prawdziwa.
12.09.2021
Wiele lat znajomości, prawie tyle samo lat przyjaźni, siostrzanych relacji od czasów studenckich, przegadane długie godziny, rozmowy o rzeczach ważnych i błahostkach. Prawie całe nasze życie. Towarzyszyła mojej rodzinie od początku. Mądra, niezależna, wykształcona, dobra i inteligentna, wspierająca, samotna z wyboru. Niewielu mężczyzn mogło jej dotrzymać kroku.
Anna lubi medyczne tematy, chętnie dopytywała o choroby, leczenie i mechanizmy różnych terapii. Jest moją przyjaciółką i pacjentką, ona i jej rodzina. Przez lata omawiałam z nią wyniki badań, doradzałam.
Przed trzema laty rutynowy zabieg, z powodu niepokojącego wyniku badania histopatologicznego wymusił operację, a następnie leczenie onkologiczne; chemio i radioterapię. Na początku pandemii pojawił się lokalny przerzut, po nim kolejna operacja i chemioterapia. Wynik kontrolnej tomografii wskazał na rozsiew nowotworu.
Przez długą chwilę milczałyśmy. Zapytałam- co chciałabyś wiedzieć? Właściwie nic –odpowiedziała- jakoś to będzie, zobaczymy może tym razem chemia będzie skuteczna. Nie była, kolejna także.
Ta nierówna walka trwa już prawie trzy lata. Nie rozmawiamy o progresji, omawiałyśmy już ten temat wiele razy gdy chodziło o jej rodzinę i znajomych .
Wie, że jej nie okłamię , więc nie pyta a ja nie pcham się ze swoją wiedzą. Pilnuję żeby mówić o leczeniu delikatnie, dbam żeby była w dobrej formie, zaopatruję w najnowsze suplementy i staram się z całych sił żeby nasza rozmowa suplementem rozmowy nie była. Jak rozmawiać o TYM ze świadomą, pełną dobroci osobą żeby TEGO słowa nie używać?
Ostatnio rozmawiamy długo i treściwie ale nie o przemijaniu tylko o życiu. Poprosiła mnie żeby namalować jej krajobraz Grecji, z kwiatami bugenwilli i bezkresnym morzem w tle. Chciałaby tam znów pojechać, a obraz ma o tym przypominać. Skończyłam go w trzy dni, oby to był obraz terapeutyczny.
Wciąż mam nadzieję, że leczenie zahamuje chorobę. Chciałabym żebyśmy kiedyś razem przeczytały ten tekst jak wspomnienie mglistego dnia, żebyśmy razem pojechały do słonecznej Hellady.
Pisanie jest dla mnie przyjemnością i odprężeniem ale teraz litery robią się płaskie i odwracają się plecami, a kanciaste zdania brzmią bezsensownie. Tyle miesięcy nie chciałam pisać o Annie, czarowałam rzeczywistość ale Alicja przez lustro nie przeszła.
13.11.2021
Czas płynie, widzę jak Anna słabnie, cierpi, jak jej ubywa sił ale stara się być samodzielna. Liczy dni do kolejnej chemioterapii. Sączymy kawę w ulubionej cukierni. Jej zielone oczy błyszczą jak jeziora, pełne życia i nadziei, jest piękna i uroku nie odbierają przerzedzone włosy i coraz szczuplejsza twarz. Niedawno wypisałam silne leki przeciwbólowe i powiedziałam tak jak innym pacjentom, że to na wypadek gdyby kiedyś ból był silniejszy. Wiem, że wykupiła receptę.
Są Pacjenci, którzy czują się bezpiecznie kiedy są dopytywani o samopoczucie i długo opowiadają o symptomach znajdując w tym ucieczkę i ukojenie. Ona jest kobietą czynu i zawsze mówiła o konkretach. Wciąż pomaga ludziom i zwierzętom, a efekty jej pracy są namacalne. Anna nie wejdzie w grę umysłu ale czasem taka gra przedłuża życie, jest jak placebo, czy powinna w nią grać?
13.12.2021
Mglisty , szary dzień, topniejący śnieg, mglista rozmowa. Przeziębienie, całkiem zwyczajne, stało się poważną infekcją, odbiera resztki sił ale Anna nie chce słyszeć o szpitalu, nie umie też rozmawiać o zbliżającej się wizycie u onkologa. Czuję jej strach, nie ciągnę tematu, rozumiem , że boi się wyników badań, a szczególnie opisu tomografii, jak dotychczas każda była gorsza od poprzedniej i wskazywała na to, że chemia nie działa. Ona wie, że nie jest dobrze, nikt już nie mówi o wyleczeniu tylko o powstrzymaniu choroby.
14.12.2021
Anna pojechała z siostrą zrobić badania przed jutrzejszą wizytą u onkologa, odebrała tomografię ale choć czuje się lepiej i od przedwczoraj nie gorączkuje, nie przesłała mi wyniku. Gdy zagaiłam temat powiedziała: „ a co tam może dobrego być” . Obiecałam jej, że nie wrócę do tematu badań, nie chcę żeby się bała mojego telefonu , który jest codziennym elementem dnia i na który czeka. Pandemia, jej brak odporności i moja praca bardzo ograniczyły nasze kontakty.
Dzisiejszy dzień, choć o tym nie mówi, był dla Anny przełomowy, pokazał jej własną niemoc i siłę choroby. Anna mieszka niecały kilometr od szpitala i nie była w stanie dojść ani nawet dojechać własnym samochodem, odległości były dla niej dzisiaj zbyt duże, musiała po raz pierwszy pojechać taksówką. Choć opowiadała spokojnie o rutynowych czynnościach dnia, czułam w każdym słowie rozpacz i brak zgody na utratę samodzielności. Przecież tyle rzeczy zaplanowała na wiosnę.
Nie wiem jak mam jutro z nią rozmawiać żeby nie sprawić bólu duszy. Przypomniałam sobie słowa Kena Wilbera, napisał w swojej książce „Śmiertelni, nieśmiertelni”, którą pisał w imieniu swoim i żony: „ Zaniosę strach do serca. Spotkam się z bólem i strachem otwarcie, obejmę je, nie będę się ich bać, wpuszczę je do środka, jest, co jest. (…)
Kiedy dotkniemy bólu z miłością, kiedy pozwolimy, by był, skoro jest, powitamy go z miłosierdziem, a nie strachem i nienawiścią, wtedy to jest współczucie. (…) Nienawiść to zagłodzona miłość.”
Śnieg stopniał, na niebie błyszczą pojedyncze gwiazdy, noc jest łaskawa dla zdrowych, wycisza myśli, koi serce. Ale jako lekarz wiem, że ludzie ciężko chorzy cierpią w nocy bardziej, złe myśli wyłaniają się z ciszy i atakują wątłe ciała, przywołują wspomnienia, wyolbrzymiają poczucie winy, samotność i ból. Czasem miłosierny Anioł Śmierci zabierze kogoś cicho nad ranem. Na niektórych etapach choroby możemy tylko łagodzić cierpienie ciała i pochylać się z szacunkiem przed cierpieniem duszy. Nie każdy jest gotów na okrutną prawdę, Pacjent patrzy w oczy lekarza i oczekuje zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, że niebawem będzie karmił gołębie w parku albo pojedzie nad morze, choć czuje, że będzie inaczej. Wiele razy mówiłam Pacjentom, że choroba wygrała tę rundę ale mecz trwa i szybko się nie poddamy, zalecałam uporządkować sprawy rodzinne, żeby mieć wolne myśli i móc się skupić na wypoczynku i leczeniu. Później dla odwrócenia uwagi omawiałam leczenie wspomagające i dietę podkreślając ich znaczenie dla odzyskania sił. Obawiam się, że jutro będę musiała to przekazać mojej przyjaciółce, już dziś dobieram słowa. Często nie doceniamy słów, a tak wiele od nich zależy, ta sama prawda może dzięki nim wybrzmieć na kilka sposobów. Smagać jak bicz albo lekko dotykać, pogłębiać samotność albo dawać namiastkę ukojenia.
28.12.2021
Anna nie usłyszała dobrej nowiny przed Świętami. Onkolog powiedział wszystko; kolejna chemia nie zadziałała ale znacznie osłabiła organizm, inne możliwości zostaną rozważone kiedy wyniki badań się poprawią. Wizytę przełożono na początek stycznia ponieważ Anna zachorowała na Covid.
Przychodzimy na Świat z bagażem wielopokoleniowych doświadczeń, które przekazują nam w genach rodzice i utrwalają swoim zachowaniem w dzieciństwie. Te ustawienia fabryczne są jak garderoba z której wybieramy ubrania. Dobrze jeśli w dorosłym życiu uświadomimy sobie, że wybór jest niewielki bo to wciąż ta sama szafa. To przyjaciele pozwalają nam dostrzec , że są jeszcze inne szafy i inne style. Dla mnie takim kreatorem była Anna, z nią moja świadomość dorastała patrząc ze zdumieniem na inne Światy. Nauki płynące z obcowania z nią są nieśmiertelne i ponadczasowe. Jej bezinteresowna dobroć była inspiracją i nadal jest. Anna wciąż chroni rodzinę, o sobie myśli na końcu.
Są ludzie, dla których choroba, nawet niezbyt poważna, jest jak tarcza w nieuświadomionej samotności, trzymają się jej kurczowo ponieważ nic innego nie mają, a choroba to jedyny sposób by zwrócić na siebie uwagę , Ania była i jest ich przeciwieństwem.
22.02.2022
Z powodu wyniszczenia organizmu odstąpiono od leczenia onkologicznego. Moja przyjaciółka od miesiąca przebywa w małym prywatnym ośrodku gdzie jest leczona paliatywnie. Dobrze , że są takie miejsca. Choć przepełnia je cisza, głęboki smutek i wyczekiwanie, są też pełne nadziei i pozbawione niecierpliwości, która onieśmiela chorych. Cierpią trochę mniej ale zupełnie inaczej, mogą zachować godność do końca, nie są niewidzialni.
23.03.2022
Nie pisałam od miesiąca, a tak wiele życia przepłynęło, nadeszła piękna wiosna ale trudno się nią cieszyć kiedy Świat jest targany gniewem i współczuciem. Lecą bomby, umierają ludzie, już nie tylko chorzy. Co może być ważniejsze niż życie, miłość i bezpieczeństwo? Czym zaspokoić ważność ważnych aby poczuli się nasyceni? Jak łatwo zabrać wszystko, jak trudno oddać cokolwiek.
Teraz chorzy ludzie mają inne zmartwienia, boją się żeby nie zabrakło leków, miejsca w szpitalach, martwią się o przyszłość bliskich, współczują bezdomnym. Rozkręcona karuzela pędzi i nikt nie potrafi z godnością jej zatrzymać. Widzimy jak kruche jest życie, zaufanie, prawda. Nieśmiertelność nabrała głębszego sensu, oby śmierć nie spowszedniała.
Pamiętaj Teresko
Teresa urodziła się w drugiej połowie lat dwudziestych ubiegłego wieku. Była wyczekiwanym dzieckiem, które przyszło na świat po dwóch ciążach zakończonych poronieniem. Była rozpieszczana i ubierana w piękne haftowane sukienki i wyprasowane kokardy. Zanim wyszła z domu słyszała często – pamiętaj Teresko żebyś nie ubrudziła nowej sukienki.
Zazdrościła koleżankom, które mogły biegać boso i bawić się w deszczu.
W położonym niedaleko polsko-niemieckiej granicy miasteczku mieszkało sporo ludności Żydowskiej. Dzieci obu nacji często się ze sobą przebywały. Teresa najczęściej bawiła się z kuzynką Bożenką i z Ryfke, były w tym samym wieku, mieszkały w pobliżu, miały swoje sekrety i razem woziły lalki w drewnianych wózkach. Dzieciństwo mijało zbyt szybko.
Wkrótce urodził się młodszy brat, po nim drugi i na końcu siostrzyczka. Kokardy nie były już takie białe, a sukienki wyprasowane. Mama podupadła na zdrowiu i zmarła na gruźlicę.
Odchodząc powiedziała – pamiętaj Teresko, masz młodsze rodzeństwo, dbaj o nich kiedy mnie już nie będzie.
Ojca wyswatano z kobietą z sąsiedniego miasteczka, Stefania zajęła się dziećmi jak umiała, nie doczekali się własnego potomstwa.
…………………………………………….
Piękne lato 1939 zakończył ostatniego sierpnia czerwono-pomarańczowy zachód słońca. Niebo płonęło, jakby na powitanie króla piekieł, który nadchodził ze swoim orszakiem. Obraz jak z bajki, który pamiętała przez lata, „coś” wisiało w powietrzu. Byli i tacy którzy rano widzieli zorzę polarną. Nazajutrz wybuchła wojna, głos spadających o świcie na położony niedaleko Wieluń bomb, było słychać w miasteczku. Ludzie spakowali się do ucieczki i wyruszyli w kierunku Łodzi. Dziadek zabrał kozę , którą przez większość drogi niósł żeby nie straciła mleka. Nie chciał żeby dzieci były głodne. Teresa niosła siostrzyczkę. Z drogi uciekinierów zawrócił ostrzał samolotów. Kiedy wrócili domy płonęły. Wermacht zajął miasteczko 2 września.
Niemcy przynieśli okrucieństwo i strach. Zgromadzili przerażonych ludzi w podziemiach klasztoru, czekali w niepewności wiele godzin. W powietrzu unosił się zapach moczu, przekleństwa i modlitwy. Tereska rozglądała się dookoła – pytała Bożenkę – gdzie jest Ryfke? -dlaczego tutaj są sami Polacy?
Kiedy zostali wypuszczeni dowiedziała się, że wielu Żydów zostało zamordowanych. Nie umiała o tym nawet myśleć.
Dzieci wiedziały, że ich koledzy nie chodzą do kościoła tylko do synagogi i głębsza wiedza nie była im potrzebna. Okupacja podkreśliła różnice pokazując życie w krzywym zwierciadle. Egzekucje Żydów i Polaków były na porządku dziennym, strach stał się codziennością. Do złego niestety można przywyknąć. Czy hipnotyzujący głos szaleńca i rozkazy jego najemników wystarczą żeby być okrutnym? Skąd bierze się nadgorliwość w czynieniu zła? Żołnierze Niemieccy byli przecież zwykłymi ludźmi, mieli rodziny, dzieci, które kiedyś całowali na dobranoc, żony i które czekały na nich z miłością. Nie mogła tego zrozumieć. Nie trzeba być barbarzyńcą żeby wrócić do domu jak bohater.
Kiedy rok po rozpoczęciu wojny w miasteczku powstało getto, zaczęły się wywózki , najpierw do pracy, później do obozów. Ludzie bali się na siebie patrzeć, rozmawiać . Zaczarowani strachem stosowali się do poleceń.
Wkrótce Teresa dostała nakaz pracy i musiała opuścić rodzinny dom. Miała niewielki bagaż i nie wiedziała dokąd jedzie. Bardzo się bała, miała tylko niecałe czternaście lat. W drodze na dworzec liczyła kamienie- wróci, czy nie wróci.
Na szczęście wyjechała na tyle wcześnie, że jej młode oczy nie zdążyły zobaczyć likwidacji getta.
Ojciec powiedział na pożegnanie -pamiętaj Teresko, że musisz do nas wrócić, jesteś nam bardzo potrzebna.
………………………………………..
Podróż do Niemiec trwała długo, nie chciała nikomu obcemu o niej opowiadać. Kiedy dotarła na miejsce miała wrażenie, że prowadził ją duch matki i tylko dlatego przetrwała. Sen o matce budził ją przez lata kiedy tylko zagrażało jej jakieś niebezpieczeństwo.
Na dworcu w Lubece czekali Niemcy, którzy mieli zabrać robotników z Polski do swoich gospodarstw. Tereskę zabrała Trudi, Niemka w średnim wieku, spracowana kobieta, matka dwóch nastoletnich chłopców. Jej mąż był na wojnie. Obok mieszkał teść, Dieter, stary i okrutny człowiek, razem uprawiali pole. Potrzebowali rąk do pracy.
Trudi zaopiekowała się Tereską na swój sposób. Dała jej pokoik na poddaszu, dodatkowy koc. Razem zajmowały się dużym ogrodem. Trudi każdego wieczoru przynosiła ukradkiem miskę truskawek ze śmietaną i sama karmiła wątłą dziewczynkę. Latem zamiast truskawek przynosiła pomidory. Chleb, który był wydzielany, zawijała w gazetę i dawała do pracy, na środek kładła plasterek kiełbasy, chociaż to było zabronione. Mówiła – musisz jeść- może kiedyś wrócisz do domu.
Po powrocie do domu Teresa nie jadła już nigdy truskawek ani pomidorów, przypominały jej samotność i pierwsze miesiące na obczyźnie.
Mijały miesiące, pracowała w ogrodzie , latem pomagała przy żniwach, jesienią przy zbiorze ziemniaków. Coraz więcej rozumiała obcą mowę. Młodzież z Polski pracowała ciężko. Robotnicy z sąsiedztwa byli bici, cierpieli głód, Teresa przerzucała im przez płot swoje kanapki, jej wystarczała zupa i warzywa. Któregoś razu Trudi ją na tym przyłapała- uważaj – powiedziała- ściągniesz na nas kłopoty, Dieter jest mściwy. Pewnego razu próbowała powstrzymać teścia, który bił robotnika, została spoliczkowana, a chłopiec pobity do nieprzytomności. Nie zrobiła tego więcej. Kiedy Teresa rozsypała koszyk pomidorów, stukała ją patykiem mówiąc – krzycz- Dieter patrzy.
W zimowe wieczory cerowały odzież, prały, prasowały, robiły na drutach swetry dla wojska i haftowały. Trudi była artystką, sama wymyślała wzory, spod jej spracowanych palców wychodziły cudowne, małe dzieła sztuki. To ona nauczyła Tereskę robótek ręcznych, gotowania i porządku. Rozmawiały niewiele, nie było między nimi zażyłości czy przyjaźni ale nie było też strachu. W ciszy wspólnych wieczorów odnajdywały porozumienie i spokój.
Obca kobieta z wrogiego kraju kształtowała jej osobowość, dorastała w samotności u boku Niemki, która nie przeznaczyła ani jednej chwili na odpoczynek. Razem wstawały i razem kładły się spać. Później sama też nie potrafiła odpoczywać, ciągle słyszała szept mówiący po niemiecku – nie mamy czasu na lenistwo, praca czeka.
Raz w miesiącu jeździły furmanką na zakupy do Lubeki. Wyjeżdżały rano, robiły zaopatrzenie, jeśli pozwalał czas i finanse, szły nad morze do rybaka po solone śledzie. Spały u bratowej Trudi, której mąż też był na wojnie, a rano wracały na wieś. Pewnej wiosennej nocy przeżyły nalot, który wyglądał jak koniec świata. Płonęły ściany domów, ulice, ludzie. Skulona pod stołem myślała – Czy tak wygląda piekło? Czy teraz umrę? Jeśli umrę czy spotkam się z mamą? Przerażone ledwo uszły z życiem. Wracając oglądała swoje ręce- czy na pewno są całe? Jak to możliwe, że nic się nie stało? Uśpiony na kilka miesięcy strach wrócił ale pojawiła się też nieśmiała nadzieja, że koniec wojny jest blisko.
……………………………………………….
Kiedy po raz pierwszy zobaczyła morze, usłyszała – zobacz , tyle wody, tyle w niej życia, a teraz po tej bezkresnej wodzie pływa śmierć. Dlaczego ludzie to robią? Wyjęła z torebki chustkę i zawiązała ją ciasno Teresce pod brodą. Wytłumaczyła szybko- nie możesz się przeziębić, nad morzem jest silny wiatr, a ja potrzebuję Ciebie do pracy. Dziewczynka przypomniała sobie jak mama wiązała jej kokardy, też miała ciepłe i troskliwe ręce.
Pierwsze Święta Bożego Narodzenia były dużym przeżyciem, wszyscy śpiewali przy choince „O Tannenbaum”, przez chwilę poczuła się jak w rodzinie. Dostała bułkę z masłem i szynką, kubek kakao, zasnęła szczęśliwa, jak dawniej, kiedy żyła mama.
……………………………….
Głos Marleny Dietrich rozbrzmiewał z gramofonu na rynku w każdą niedzielę, zmysłowym głosem śpiewała swoje piosenki, najczęściej puszczano ” Lili Marlene”. Mieszkańcy tańczyli na deskach i na trawie.
Którejś niedzieli na spacerze poznała Stanisława, był klika lat starszy, przyjechał z centralnej Polski. Spotykali się kiedy tylko mieli okazję się wymknąć. Na obcej ziemi rozkwitała pierwsza miłość. Wiosna i miłość potrafią być piękne nawet na obczyźnie. Nie sądziła, że z dala od domu mogą tak cudnie pachnieć bzy i piwonie. Ciemnoblond loki z czasem pociemniały ale pojawił się blask w zielonych oczach.
Wzajemna obecność i oddanie pozwalały im przetrwać trudne chwile. Często rozmawiali szeptem do późnej nocy, każdy po swojej stronie płotu. Obiecali sobie, że gdyby ich losy się rozbiegły, to na pewno się odnajdą.
Rok przed końcem wojny Trudi podarowała Teresce piękną sukienkę w kwiaty – musisz ładnie wyglądać – powiedziała- masz narzeczonego.
Ze smutkiem w oczach kobieta patrzyła na dorastających synów, którzy wychowywani „po męsku” przez dziadka byli gotowi pójść na front. Gdy ubrani w mundury opuścili dom zamknęła się w pokoju na kilka dni, nie jadła, nie pracowała. Kiedy wreszcie wyszła, nawet stary Dieter schodził jej z drogi.
………………………………………………………..
Gdy wkroczyli Amerykanie, rozdawali uśmiechy, konserwy i czekoladę. Nadszedł czas powrotu do domu. I strach co z tego domu zostało.
Teresa przypuszczała, że żołnierze przyjdą po Dietera, martwiła się o Trudi więc siedziała przy niej ze Stasiem. Kobieta powiedziała – idź- poradzę sobie, moje życie nie jest już wiele warte, Ci , których kocham nie wrócą. Dziękuję ci, że chciałaś ze mną zostać.
Odeszli kiedy upewnili się, że Trudi nic nie zagraża.
Cóż wiemy o miłości bliźniego mając rodzinę, dostatek i dach nad głową. Współczucie to współodczuwanie a nie jałmużna, zrozumienie w cierpieniu i tęsknocie. Nie jest łatwo wzbudzić iskrę miłości w kimś kto musi żyć z dala od domu choć nie dokonał takiego wyboru ale do decyzji zmusiło go życie. Trudi stworzyła Teresce dom, była dla niej matką, przez przypadkowe zrządzenie okrutnego losu. Teresa napisała do niej po kilku latach, otrzymała jeden list, dalsza poczta nie nadchodziła. Korespondencja z ludźmi zza żelaznej kurtyny nie była wtedy mile widziana. W tym jedynym liście dowiedziała się jednak, że jeden syn wrócił do domu i życie wraca do normy. Trudi życzyła Teresce dużo szczęścia i miłości.
Stanisław nie chciał wracać do Polski, długo namawiał Tereskę żeby wyjechali na zachód Europy. Nie mogła się zgodzić, przecież obiecała matce, że zaopiekuje się młodszym rodzeństwem. Staś postanowił przyjechać do kraju tylko ze względu na nią.
Wracała okrętem, Stanisław, który czekał na późniejszy transport, zawołał na pożegnanie- pamiętaj Teresko, że gdziekolwiek będziesz na pewno Cie odnajdę.
Pamiętała te słowa i zapach morza przez długie lata.
Powrót do Polski trwał długo, statek płynął przez zaminowany Bałtyk, pasażerowie czekali w kamizelkach ratunkowych , a nurkowie często wskakiwali do lodowatej wody i rozbrajali bomby. Znowu się bała ale to był już inny strach. Kiedy wreszcie z Gdańska koleją dojechała do domu, czekała macocha ze schorowanym ojcem i trójka dorastającego rodzeństwa. Teresa wiedziała, że musi pójść do pracy żeby im pomóc. Rodzinny dom spłonął, mieszkali w miasteczku w wynajętym mieszkanku na terenie byłego getta. W piwnicy na ścianach widniały po hebrajsku napisane węglem listy, pewnie pożegnalne. Nie malowali tych ścian przez lata – może ktoś wróci i zechce przeczytać.
Wyjechała do Wrocławia, pracowała od rana do wieczora żeby zapewnić byt rodzinie. Kiedy przyjeżdżała do domu pytała o pocztę ale korespondencji nie było. Praca na Ziemiach Odzyskanych była dla młodej kobiety dużym wyzwaniem, były kradzieże, rozboje, morderstwa i gwałty.
Nie umawiała się na randki, nie chodziła na tańce, myślała o Stasiu, napisała nawet kilka listów na adres, który podał.
W każdą sobotę z walizką pełną smakołyków przyjeżdżała do domu.
Kiedy rodzeństwo się usamodzielniło, a ojciec zachorował wróciła na stałe.
Po jego śmierci opiekowała się macochą. Stefania na starość wróciła mentalnie do czasów okupacji. Była co rano spakowana w tobołki, w oczekiwaniu na wysiedlenie. Mówiła- pamiętaj Teresko, zawsze musisz być gotowa, bo nigdy nie wiesz kiedy po Ciebie przyjdą. Codziennie przygotowując jej obiad rozpakowywała torby i myślała co biedna kobieta musiała przejść w czasach, kiedy ona była daleko od domu, bezpieczna z obcą kobietą.
Dobiegając czterdziestki wyszła za mąż za miejscowego mężczyznę, tak samo jak ona naznaczonego przedwojennym sieroctwem i wojenną biedą. Życie toczyło się jak młyńskie koło. Urodziła córkę, doczekała się wnuka, którego kochała nad życie, podobnie jak Stefania jej córkę, na którą przelała całe swoje niespełnione macierzyństwo.
Kiedy była smutna nuciła piosenki Marleny Dietrich, robiła na drutach i haftowała, przygotowywała potrawy i przetwory według przepisów Trudi.
Lubiła wiosnę, bzy i piwonie, ich zapach ją rozweselał.
Naznaczona piętnem wojny robiła zapasy, kupowała porcelanę, piękne przedmioty z których nigdy nie skorzystała. Całe życie pracowała, żyła dla innych, oddana i usłużna. Musiała czuć się potrzebna, to było jej napędem do działania. Nauczyła swoją córkę szacunku dla pracy, ludzi i ich odmienności. Tłumaczyła, że każdy ma prawo być inny, byle żył godnie i nie krzywdził nikogo, bo tylko Bóg może sądzić. Nie usprawiedliwiała Niemców ale dużo mówiła o Trudi. Wspominała o Stasiu.
Mijały lata, mąż Teresy zmarł i niemal natychmiast nadszedł list od Stanisława. Znał jej domowy adres. Pisał, że śledził jej losy, kilka razy przyjeżdżał do miasteczka, wiedział, że została wdową. Napisał, że odwiedził przed laty jej ojca, który przyznał , że „ aby jej nie mącić w głowie” niszczył listy. Stanisław zapewniał, że ożenił się dopiero wtedy, gdy dowiedział się od jej ojca, że wyszła za mąż. Nie było już kogo zapytać czy to prawda.
Nie odpowiedziała na list, bała się spotkania, może nie uwierzyła, pół roku później zmarła.